Kiedyś napisałem, że najtrudniej recenzować filmy przeciętne. Potem jednak minęło trochę czasu i obejrzanych filmów i doszedłem do wniosku, że może z tym to jeszcze nie jest tak źle. Zawsze można zrobić sobie wprawkę ze stylu : jak dużo mówić i nic nie powiedzieć (uwierzcie mi, umiejętność przydatna w życiu!), a całość spointować jakimś onelinerem, że „raz tak a raz kwak” (jak mawiał Kaczor Donald), „bardzo dobrze- dostateczny” (jak mawia pewna ikoniczna postać z mojego osiedla), albo „To są dobre i złe Drolle? Zupełnie jak ludzie Funky, bez żadnej różnicy” (okej, to ostatnie może niekoniecznie, ale zawsze chciałem to gdzieś zacytować). Ostatecznie jakoś sobie już z takimi recenzjami radzę.
Teraz nieco większą zagwozdkę stanowią dla mnie filmy wzor(c)owe tj. dokładnie takie, które realizują to czego widz może od nich -jak mawiają prawnicy w amerykańskich filmach oraz instytucjach unijnych- rozsądnie oczekiwać (reasonable expect), i w których niespecjalnie jest się do czego przyczepić.
W takim przypadku często jedyna sensowa ocena, która przychodzi do głowy to lakoniczne: „wszystko jest na swoim miejscu”. Albo bardziej swojsko-ziomalskie „siadło”.
Oczywiście najczęstsze przypadki takiego zjawiska dotyczą filmów stricte gatunkowych, bo to właśnie po nich wiadomo czego się spodziewać lub czego oczekujemy.
Zombie Express jest właśnie takim przykładem w zasadzie idealnego kina gatunkowego- w tym przypadku, suprise, suprise, spod znaku zombie movie. Jest tu wszystko, co trzeba aby zadowolić fanów tego gatunku, a także nawet aby przysporzyć mu nowych (zaczynam się przekonywać).
Jest epidemia nieznanego źródła (lekko sugerowanego), jest sporo akcji spod znaku zombie newschoolu (umarlaki biegające stadami z prędkością Usaina Bolta), jest poczucie zagrożenia i osaczenia. Akcja oferuje napięcie do samego końca.
Są też wątki społeczno-dramatyczne obracające się wokół ludzkich zachowań, w obliczu zagrożenia- niektórzy okazują się bestiami gorszymi niż zarażeni (albo mendami większymi niż Marian Paździoch), w innych budzą się pokłady ukrytego heroizmu. W ogóle bardzo sprawnie te wątki zostały poprowadzone- jest ich akurat tyle, żeby chwytać za serce (np parę naprawdę wzruszających scen lub też po prostu zmuszających do myślenia), ale nie aż tyle, żeby zrobiło się z tego mdłe i niestrawne pierdololo. To w końcu film o umarlakach i raczej nikt mnie nie przekona, że są gdzieś tacy magicy, co znają na tyle naturę ludzką, że wiedzą jak w obliczu inwazji żywych trupów wydobyć prawdę o życiu, śmierci i przemijaniu. Zatem z jednej strony film oferuje momentami naprawdę silne emocje (i wzruszenia!), z drugiej zaś strony oszczędza nam scen, w których główny bohater polemizuje z filozofią Haegla jednocześnie rozprawiając się z królem zombie.
Zatem jest akcja i są emocje, na równym, wysokim poziomie do samego końca (choć film nie należy do krótszych). Nie ma nudy i bullshitu. Jednocześnie świetnym pomysłem było osadzenie akcji w podróżującym pociągu. Pozwala to połączyć dwa typowe style kręcenia filmów o zombie tj. o apokalipsie na globalną skalę oraz klaustrofobiczne historie o osaczeniu w domku na odludziu. Sceny, w których bohaterowie barykadują się w przedziałach lub wc (przesiadując swe alibi w jednym z kibli) przeplatane są ukazaniem kolejnych stacji, po których widać, że kolejne miasta są stracone. Zabieg naprawdę robiący niezłe wrażenie.
I są smaczki, jak np. sprytne wykorzystanie w paru scenach telefonów, które w sztampowych przypadkach tracą zasięg i się psują, tu zaś pozwalają obejrzeć, co się dzieje poza ciasną przestrzenią pociągu lub znajdują inne ciekawe choć oczywiste zastosowania.
Reżyseria i ogólne wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie, do czego akurat koreańskie kino grozy zdążyło już nas przyzwyczaić.
Myślę, że dla wszystkich 7, a może nawet 8 gwiazdek. Dla fanów zombie +1. Kino nieprzecierające nowych szlaków, ale nad wyraz satysfakcjonujące.
Czyli siadło.