Nazistowski doktor, Hedwig van Uberkreutz, z pomocą swego wiernego sługi, ślepego oraz kulawego Igora Shlafenwalda zamierza dokonać przewrotu i zastąpić Fuhrera na miejscu głównego arcymistrza i geniusza Zła.
Co prawda, w swych podziemnych laboratoriach dokonuje czynów, przy których Hitler zwyczajnie popuściłby w gacie, ale dla szalonego i zakochanego w swym śnieżnobiałym kitlu oprawcy to najwyraźniej za mało.
Podczas jednej z zakrapianych mocnymi trunkami orgii, doktorek poznaje córkę samego Adolfa, która zwie się Helena i trzeba przyznać, że urodą to ona nie grzeszy. Swoją drogą, szacun dla aktorki, która na potrzeby filmu dała się tak oszpecić… aż ciarki przechodzą, mówię wam.
Jeśli musicie wiedzieć, to panienka nie przepada za ojcem, który nie dość, że nieustannie zaprasza ją do wspólnych zabaw w podduszanie, to na domiar złego notorycznie umieszcza ją na swych obrazach, na których jedynym ubranym w cokolwiek elementem jest skórzana sofa.
Hela, przepełniona nienawiścią i wstydem oddaje się doktorowi Hedwigowi, a jakiś czas po kopulacji wpadają na pomysł, by zatruć „Pilsner SS” (ulubione piwo Hitlera) najnowszym wytworem Uberkreutza. Zmodyfikowanym i szalenie niebezpiecznym wirusem, który zmienia ludzi w potwory.
Nie są jednak w stanie przewidzieć, że ich cel podzieli się piwkiem z najbardziej zaufanymi oficerami Werhrmachtu, którzy zaraz po imprezie rozjadą się do domów, infekując całe Niemcy i doprowadzając do apokalipsy.
A teraz się na mnie wkurwicie… i to cholernie… hym hym… a co tam, raz się żyje… zmyśliłem tę historię.
Czemu? Bo prawdziwa fabuła wygląda tak:
- Browar ma kontrolę
2. Najlepszy spec od warzenia zostaje znaleziony w stanie nietrzeźwym.
3. Za karę, szef wysyła go na nocną zmianę.
4. Facet wpada do kadzi z piwem.
5. Budzi się jako zombie i atakuje ludzi.
Tyle! Wybaczcie te krętactwa, ale chciałem was nieco rozerwać tego ponurego, wtorkowego wieczora. Co do samego filmu, jest maksymalnie przeciętny i nie posiada w sobie niczego, co byłoby warte spędzenia przy nim godzinki z hakiem… ale na szczęście trwa niecałe dziesięć minut, także nie jest źle.
Jeden komentarz
Tak, to doprawdy legendarna pozycja, bo i ja o niej słyszałem 😀