BAD MOON – ZŁY WPŁYW KSIĘŻYCA
W erze filmów, gdzie wilkołaki kojarzą się z metroseksualnymi pacanami ze „Zmierzchu” lub przeładowanymi efektami CGI wilczkami z „Van Helsinga” czy „Underworld”, ciężko o naprawdę fajne (czytaj: klasyczne) przedstawienie zmiennokształtnego.
Ten obraz, daje wam jednak możliwość powrotu do czasów, gdzie efekty animatroniczne odgrywały główną rolę w budowaniu wizerunku wilkołaka.
Ted Harrison, reporter podróżujący po dzikich zakątkach ziemi, który podczas igraszek ze swoją lubą zostaje zaatakowany przez wilkołaka, wychodzi z tej walki zwycięsko.
Niestety, miłość jego życia kończy swój żywot po bardzo efektownym pizgnięciu o glebę, a on sam zostaje mocno zadrapany i zapewne pod wpływem długo tłumionej agresji dekapituje swojego przeciwnika.
Dowiadując się coraz więcej o swojej nowej chorobie, postanawia odwiedzić swoją siostrę, która spokojnie żyje sobie wraz z synkiem Brett’em i psem o wdzięcznym imieniu Thor, który jako jedyny czuje zagrożenie ze strony zacnego wujaszka.
Dlaczego warto oglądnąć ten film?
Przede wszystkim, jak już wspomniałem, za bardzo dobry wygląd naszego kosmatego łapserdaka, całkiem ciekawą, nie nudzącą widza opowieść z pogranicza filmu rodzinnego (oż kurwa…) i horroru, a także za tragiczną (dla niektórych, takie rzeczy są przysłowiową wisienką na torcie), totalnie spierdoloną scenę transformacji w finale filmu, przy której wielu młodych „speców” od efektów specjalnych, poczułoby wiarę we własne siły.
Jeśli jesteście takimi samymi, niespełna trzydziestoletnimi ramolami jak ja, którzy potrafią docenić magię staroszkolnych efektów specjalnych, będziecie się przy tym fajnie bawić.
W przeciwnym razie, pierdolnijcie sobie dodatkowe jedno piwko podczas seansu.
Dla zainteresowanych:
http://www.youtube.com/watch?v=W2CYx3CuHcM
Werdykt: