Uwielbiam brytyjskich aktorów. A Davida Tenantna w szczególności. W zasadzie nie kojarzę żeby zagrał w czymś złym A trochę już filmów i seriali z nim widziałem. Zatem jak się dowiedziałem, że jest z nim w roli głównej thriller o arcyintrygującym tytule „Zły Samarytanin”, musiałem go koniecznie sprawdzić. No i pasmo grania przez Davida w filmach wyłącznie udanych nie została przerwana.
Zły Samarytanin opowiada o tym, jak młody złodziej podczas włamania do domu milionera odnajduje kobietę przetrzymywaną wbrew jej woli. Ten prosty acz intrygujący punkt wyjścia jest początkiem do dalszej akcji, która wbrew pozorom wcale nie sprowadza się do jakiegoś odwróconego home invasion i problemu jak uratować dziewczynę.
Zły Samarytanin okazuje się bowiem thrillerem w staroszkolnym stylu (to komplement!), trzymającym w napięciu, pełnym zwrotów akcji, z bardzo ciekawym głównym złolem.
Ale może zacznijmy od wad. Nie jest o film wybitnie oryginalny. Próżno szukać tu czegoś nowego, ani w samym pomyśle na zawiązanie akcji, ani w przebiegu fabuły, która zawiera pewne twisty, ale nie szczególnie porywające i która wędruje drogami, które można przewidzieć, po finał, który jest daje odpowiednio dużo satysfakcji, ale przecież nie przez swoją oryginalność.
I z wad to tyle.
Z zalet przede wszystkim należy wymienić bardzo dobrze „podkręcony” suspens. Wspomniana staroszkolność Złego Samarytanina to przede wszystkim poprowadzona w sposób naprawdę wciągający rozgrywka między mordercą, a głównym bohaterem, który próbuje go powstrzymać. Każdy punkt zwrotny w tym pojedynku sprawia, że każdą minutę filmu spędza cię w poczucie „no dobra, co się teraz stanie, co dalej”.
Oczywiście zdradzanie meandrów fabuły w przypadku Złego Samarytanina mija się z celem. Po pierwsze ogólny zarys fabuły jest prosty. Mamy mordercę i kogoś kto wpadł na jego trop, i wszystko zmierza do finału „kto kogo”. Pewnego smaczku dodaje fakt, że od początku wiemy przysłowiowo „kto zabija”, co chyba jest zabiegiem mniej typowym niż ukrywanie mordercy do końca.
Dalej już mamy prowadzaną grę między wyrafinowanym, arcysprytnym mordercą, a nieco pierdołowatym głównym bohaterm pozytywnym. I jest to rozgrywka bardzo widza angażująca. Nasz pozytywny bohater, mimo tego, że faktycznie wydaje się pierdołowaty, ma sporo niezłych pomysłów, aby przechytrzyć i dorwać przeciwnika, ale kiedy już nam się wydaje, że wyjdzie z tego zwycięsko…..
….nie napiszę, co się dzieje, ale można się domyślić. Trzeba tu wskazać, że postać mordercy grana przez Davida Tenanta, jest całkiem dobrze, a nawet bardzo dobrze napisana. To bardzo inteligentny „control freak”. Wydaje się, że wszystko przewiduje na pięć ruchów do przodu.
To właśnie utrzymuje suspens przez cały film na bardzo wysokim poziomie. A czy popełni błąd? A kiedy? A jaki? A czy w ogóle można go przechytrzyć? A czy w ogóle już raczej wypada stracić nadzieję? Do samego końca nie można na 100% przewidzieć czy film skończy się dobrze czy źle i co przeważy w finale- metodyczne planowanie, nagły przebłysk geniuszu, a może zwykły przypadek? Finał jest…no taki, że rozumiem, że nie każdemu może się spodobać, ale jest dość zaskakujący.
No i w mojej ocenie David Tenant w roli psychopatycznego mordercy, z obsesją na punkcie kontroli, wypada świetnie, przede wszystkim i wiarygodnie i przerażająco. Co się dziwić
Ogólnie rzecz biorąc Zły Samarytanin to bardzo dobry thriller, w starym klasycznym stylu, oparty na dużej dozie napięcia i wciągającym, „psychologicznym” pojedynku głównych postaci. Nie odkrywa Ameryki, ale tak dobrze „skrojonych” thrillerów, nie kręci się chyba już wiele.