VILE – ZGROZA W PRÓBÓWCE
Normalnie śmiechłem, padłem i rykłem.
Od dawien dawna nabijam się z polskich dystrybutorów raczących nas wymyślnymi przeinaczeniami oryginalnych nazw filmów, ale to już jest przegięcie!
Ale wiecie co? Tym razem zostawię to tak jak jest…
Niech będzie to przestroga dla tych, którzy okazjonalnie obrzucają mnie błotem, ponieważ gdy zmieniam oficjalne tłumaczenia na bardziej dokładne wersje, co poniektórzy nie mogą doszukać się ich na blogu.
Dobra, tandetny acz humorystyczny akcent za nami, weźmy się więc za to, za co mi (nie) płacą.
Schemat fabularny tej produkcji początkowo jak byk przypomina drugą część „Piły”. Grupa znajomych zostaje porwana i zamknięta w małym domku wraz z inną ekipą.
Do karków mają przyczepione tytułowe próbówki, które mają zostać wypełnione enzymem pobieranym bezpośrednio z ich mózgów.
Haczykiem jest to, że ów specyfik wydziela się tylko w momencie ekstazy lub bólu, tak więc grupka musi się wzajemnie torturować, by wskaźnik widoczny na ekranie finalnie pokazał 100%.
Jeśli uda im się łącznie zgromadzić wymaganą ilość, teoretycznie zostaną wypuszczeni. Jak będzie w praktyce? Ilu z nich przeżyje mniej lub bardziej dobrowolne tortury wykonywane przez swoich towarzyszy niedoli?
Powiem tak: produkcja ta jest naprawdę fajną pozycją dla ludzi, którzy lubują się w oglądaniu depresji i paroksyzmów bólu osób postronnych, a choć nie jest to super krwawe, to jednak efekt jest zadowalający.
Jeśli chodzi o minusy, można ponarzekać na dość spore luki w scenariuszu, ale to właściwie byłoby na tyle.
Polecam po dwóch piwkach, Krystyna Czubówna.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: