Gdyby objawił mi się dżin i zmusił do wypowiedzenia trzech życzeń, z pewnością poprosiłbym go o nowy kręgosłup stworzony z utwardzanej żelbetonem gumy, kolce na łokciach (czasy są ciężkie) oraz magiczny garnek, z niekończącym się szpinakiem w środku.
Tak się akurat ciekawie złożyło, że pewna studentka archeologii również miała możliwość wypowiedzenia swoich własnych życzeń, ale zamiast tego, wolała walczyć o sprawiedliwość, równość i pokój na świecie. Kobieta bez wyobraźni i polotu… typowe.
Wszystko zaczęło się od tego, że przypadkowo otworzyła misternie zamkniętą, archaiczną skrytkę, skrywającą w sobie czerwony klejnot. Jak to baba, musiała go sobie zmacać i przetrzeć, czego skutkiem było pojawienie się znanego z dwóch poprzednich części dżina, przewrotnie spełniającego życzenia swych ofiar.
(Archanioł Michał… zaraz zacznie jęczeć i płakać)
Przybysz z zaświatów morduje blondaska, będącego profesorem na uczelni i przejmuje jego wygląd, by wtopić się w otoczenie, a jego celem jest przekonanie „wybranej” do wypowiedzenia trzech życzeń. Gdy to zrobi, jego rasa przejmie panowanie nad światem, bla, bla… bla.
Głównej bohaterce pomaga jej facet, lecz nie trwa to zbyt długo! Jego ciało opanowuje Archanioł Michał, który uwielbia narzekać, jest żałośnie słabym szermierzem, wolącym ucieczkę aniżeli konfrontację, a na dodatek… czekajcie na werble… ma próg bólu porównywalny z pizdowatym pięciolatkiem. Go Angels! Go!
Jeśli pamiętacie dwie pierwsze części tego filmu, to kojarzycie różne fajne sposoby robienia ludzi w wała, z których korzystał dżin. Czasem było ultra krwawo (scena w celi z kratami), czasem zabawnie (motyw z prawnikiem), ale było widać, że włożono w to trochę wysiłku. Tutaj jest inaczej.
(Może to jej urok, może to Photoshop)
Brakuje tu ciekawych rozwiązań, jakiegoś świeżego podejścia czy zamysłu, a dodatkowo, rolę tytułowego cwaniaczka gra już inny aktor, zupełnie niepasujący do swej roli.
Taniocha, taniocha i jeszcze raz taniocha. Nie dość, że tandetne to w diabły, to również głupiutkie i wkurzające. Widziałem co prawda znacznie gorsze szmiry (zobaczycie w następnej recenzji), ale przyjemność z obcowania z tym wątpliwej jakości dziełem była minimalna.