Gdy ostatnimi czasy oglądałem dziesiątą część „Władcy lalek”, bez wahania stwierdziłem, że to pozbawiony jakichkolwiek wartości paździerz, przy którym myśli samobójcze z większą niż zwykle łatwością tworzą się słabych umysłach.
Gdy kawał czasu temu recenzowałem „Demoniczne zabawki”, moje wrażenia były niemalże identyczne, tak więc pozwólcie, że spytam się, kto do jasnej cholery wpadł na pomysł, by stworzyć crossover i umieścić w jednym filmie zabaweczki z obu tych głupawych i żenujących produkcji?
(Plastikowe cyborgizacje. Jezusie…)
Po odpaleniu tej produkcji, miałem ochotę zakryć twarz linoleum, by mój pies, leżący zwykle tuż obok mnie, nie musiał podziwiać mojej twarzy, kolorystycznie przypominającej buraka. Ale po kolei.
Fabularnie ma się to następująco. Chciwa i krnąbrna organizacja parająca się okultyzmem ma w swoim posiadaniu zabawki, stworzone przez Antychrysta. Wiedzą oni również, że potomkowie twórcy dziwacznych, żywych lalek wciąż mają się dobrze i mają na składzie całkiem sporo swoich własnych tworów, które także potrafią nielicho namieszać.
(Pan Szatan i pozbawiony empatii MILF)
By zdobyć przewagę, niemłoda, acz z w kilku miejscach zgrabna pani dyrektor ofiarowuje Szatanowi dziewicę, a rogaty jegomość ochoczy przyjmuje tę ofiarę.
Oboje przybijają sobie piątkę i klepią się po pleckach, by razem przejąć panowanie nad światem, a że zbliżają się święta Bożego Narodzenia, do sklepów trafić ma cała seria laleczek, będących pod komendą króla piekieł.
Wspomniani przeze mnie wcześniej potomkowie, to w istocie ojciec z córką, którzy muszą chwycić wysilić mózgi i pokrzyżować plany pani prezes. W tym miejscu mógłbym jeszcze nadmienić, że ojczulek czuje miętę do pewnej pani policjant i zdradzić kilka innych, równie mało ciekawych szczegółów, ale po prostu mi się cholera nie chcę.
(„Wsadzałem mu tę szprycę w znacznie ciekawsze miejsca”)
Wybaczcie, ale mózg zaczyna mi się roztapiać, gdy wspominam ten kloaczny syf. Poziom żartów stoi na najniższym możliwym poziomie, historia jest okrutnie idiotyczna, a gra aktorska… łomatkobosko… nie pytajcie nawet.
Jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości i mimo wszystko macie ochotę włączyć sobie to capiące truchłem okropieństwo, przeczytajcie tę recenzję jeszcze raz. Aż do skutku.