„Zrealizowany z dużym realizmem krwawy horror o grupie przyjaciół, którzy szukają przygód w tropikalnej dżungli”. Tyle wystarczyło mi, by dać szansę temu filmowi i jednocześnie poczuć się po seansie jak ostatni naiwniak. Do tego cholernie wkurwiony naiwniak.
Wiecie co w tej szmirze jest realistyczne? Kompletny brak wyobraźni i przywodzący na myśl dżdżownice iloraz inteligencji amerykańskiej młodzieży.
Zgadliście, nasi główni bohaterowie to kompletni idioci, przekonani o tym, że można pojechać wszędzie, nakręcić świetne filmiki, a jeśli po drodze do celu zostaną ostrzelani z kałasznikowów, to trudno. Raz się żyje.
Celem czwórki pierwotniaków są tereny zamieszkiwane przez dzikie plemiona, z którymi niegdyś kontakt miał John Rockefeller. Multimiliarder, który zaginął w tych okolicach i prawdopodobnie został wypatroszony oraz następnie pożarty przez kanibali.
Dzieciaki, niczym otumanione pałą lemingi, nie zważając na żadne zagrożenia prą naprzód i w końcu docierają na miejsce, które okazuje się być mniej przyjazne niż zakładali… o ile w ogóle wybiegli w przyszłość myślami na dłużej, niż pięć minut.
Po pół godzinie seansu byłem zirytowany, po godzinie miałem nadzieję, że gówniarze zginą brutalną, przerażającą śmiercią i to zaraz! Nie miałem już chęci oglądać ich wkurzających zachowań, a na dodatek nudziłem tak, że sam się sobie dziwiłem, że dalej w to brnę.
Film ten jest istnym festiwalem schematyczności, głupoty i nie jest w stanie absolutnie niczym zaskoczyć widza, a co gorsza, co do krwawych scen, cóż, będziecie cholernie rozczarowani. Omijajcie ten syf szerokim łukiem.