–
WILKOZAUR
Wielu naukowców (zwłaszcza amerykańskich) zajmuje się kompletnymi pierdołami, udowadniając nikomu niepotrzebne teorie, które w rezultacie niewiele wnoszą do życia zwykłych obywateli. Z cwaniakami w białych kitlach, którzy występują w tej produkcji jest jednak zgoła inaczej.
Łebscy jajogłowi wykombinowali, jak przywrócić pierwotną formę stworzenia, które wymarło jeszcze w czasach prehistorycznych i pochwalić się mogło umiejętnością chodzenia na dwóch łapach oraz szybkiego patroszenia żywych istot, których odnóża były zbyt krótkie, by uciec przed zagrożeniem.
Sztucznie wyhodowany zgrywus, łudząco podobny do wilkołaka ucieka z laboratorium, strzeżonego przez tylko jednego ochroniarza i przerabiając go na mielonkę wyrusza na żer, opuszczając kompleks badawczy.
Jego tropem rusza dwoje agentów oraz cwaniakowaty szeryf małego miasteczka, którego ego jest tak wielkie, że gdyby był balonem, po przekłuciu rozerwałby bębenki uszne połowy okolicznej populacji. Bohaterowie tropią potwora, który pozostawia po sobie jedynie zmasakrowane zwłoki i nie zamierzają draniowi popuścić ani na jotę, ponieważ prócz morderczych skłonności, bestyjka ta nie słynie z higieny, a jest to coś, czego nie wybaczy żadne szanujące się społeczeństwo.
Muszę przyznać, że znacznie przyjemniej podziwiało mi się faceta latającego w gumowym kostiumie obszytym futerkiem, niż gdyby miało to być badziewnej jakości CGI. Lubię takie wizualne efekty i choć film jest do bólu sztampowy i czasem nużący, to jest i tak lepiej, niż się tego spodziewałem, ale rewelacji oczywiście nie ma.
Dzieło to jest jedynie przeciętniakiem, które szybko zapomnicie, ale zawsze mogło wyjść gorzej. No, chyba że macie odnośnie tego filmu jakieś dziwaczne, wygórowane oczekiwania. Macie? No to wrzućcie na luz.