WEREWOLF RISING
–
WILCZY BUNT
Część z was przeczytała już na moim facebookowym fanpage’u jak koszmarną ocenę ma to dzieło na Filmwebie i wlepiając gały w monitor zapewne nie mogła uwierzyć, jak film może być oceniony tak nisko.
Podczas seansu, gdy chłonąłem każdy aspekt tej produkcji szukając tego, co tak bardzo zniesmaczyło internautów doszedłem do następujących wniosków.
1. Mogę się zgodzić, że pysk wilkołaka wygląda jak panierowany pudding (da się to zrobić, zapewniam).
2. Jestem w stanie przyznać rację tym, którzy uważają, że zachowanie głównej bohaterki czasem przypomina porażonego prądem jamnika.
3. Fabuła jest mizerna, obfituje w przydługie, nic nie obchodzące widza momenty i jest tylko pretekstem do jatki, której… nie ma tak wiele.
Chcecie wiedzieć z czym to się je? Już wam gadam.
Panienka po przejściach, którą brutalny chłopak chłostał wycieraczką po nerach wraca na stare śmieci, by wpaść w łapy kolejnego pacana. Choć młodzian jest początkowo przyjazny niewieście i na dodatek chce ją puknąć zgodnie z szeroko rozumianymi zasadami społecznymi, to jego podejście wkrótce się zmienia.
Zostając poszarpany przez wilkołaka zaczyna się przeistaczać i kierując się nowo nabytym instynktem drapieżnika nie przepuści żadnej żywej istocie.
Choć blond panienka opiekuje się nim jak może, on robi wszystko, by zamanifestować swą odmienną naturę chłepcząc wodę z rzeki i paradując na golasa w miejskiej pralni.
Kończy się to wszystko bardzo chaotycznie, ale przekonacie się o tym, jeśli dacie temu filmowi szansę… ale czy warto?
Autorzy starali się, by ich dzieło wypadło przekonująco, ale jedyną rzeczą, która trzyma poziom jest muzyka. Choć jest czasem dziwaczna, idealnie wpasowuje się w film i jest najjaśniejszą częścią tej produkcji.
Co z resztą? Ujdzie w tłoku. Widziałem tak ogromną ilość znacznie gorszych paździerzy, że wytrzymałem przy tym po zaledwie trzech browarkach.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: