MONSTER BRAWL – WALKI POTWORÓW
Nigdy nie byłem fanem oglądania Wrestlingu, irytowały mnie popisy aktorskie zawodników, ociężałość (przeważnie) walk i „niespodziewane” zwroty akcji, które towarzyszyły niemalże każdej potyczce. Tym dziwniejsze więc jest, że przez pierwsze dwadzieścia minut przesiedziałem przy tym filmie nawet nieźle się bawiąc.
Wyobraźcie sobie zawody, w których biorą udział legendarne potwory, przybywające w celu wywalczenia mistrzowskiego pasa w Wrestlingu. Idiotyczne? No pewnie, że tak. Tym bardziej, że pojedynkować się ze sobą będą takie potworności jak: Mumia, Wampirzyca, Zombie i Frankenstein po stronie „Nieumarłych” oraz Wilkołak, Stwór z bagien, Cyklop i Dziwkowiedźma po stronie „Stworzeń”.
Doskonale wiem jak chujowo to brzmi, ale po pierwszych kilkunastu minutach spodziewałem się, że może nie będzie to taka tragedia jak to sobie wyobrażałem. Jak się rychło okazało, im dłużej trwał seans, tym bardziej chciałem upierdolić sobie łeb sprzączką od paska. O ile z początku humor i walki jeszcze jako tako się prezentowały, później niestety, wszystko pizgnęło na łeb i na szyję.
Walki stały się nudne i przewidywalne, opowieści wprowadzające nas w historie potworów stawały się coraz bardziej schematyczne i bezpłciowe, a cały film ciągnął się jak… sami wiecie co się ciągnie.
Fani amerykańskich zapasów, słusznie z resztą nazywanych „baletem dla facetów” może i wysiedzą przy tym już po dwóch bronkach. Dla mnie jednak trzy wspomagacze, to absolutne minimum, żeby przełknąć to dziwadło.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: