„We summon the darkness” to jeden z filmów, który obejrzeliśmy na corocznym, całonocnym spotkaniu adminów dobryhorrror.pl na działce Homera, kiedy to uskuteczniamy maratony kina grozy. Zwykle długo wybieramy dzieła do obejrzenia, nierzadko się przy tym spierając, ale w przypadku „W skórach demona” nic takiego nie miało miejsca. Skuszeni trailerem od razu doszliśmy do wniosku, że co jak co, ale to jest idealny film na męskie spotkanie facetów w wieku średnim.
Pewnie uważacie, że to przez urodę głównych bohaterek? Nie potwierdzamy i nie zaprzeczamy, ale oficjalna wersja jest taka, że zwiastun zapowiadał czarną komedię z wątkami satanistycznymi i muzyką metalową w tle. A trzeba wiedzieć, że jesteśmy z pokolenia, którego przedstawiciele potrafią w środku nocy wyrecytować tekst nie tylko „Enter Sandman”, ale też „Creeping Death” a nawet „Wiplash” i nie uważają, że Metallica skończyła się na” Kill’em All”, no bo przecież jeszcze „Ride The lighting” było spoko (haha taki joke); i trzeba wiedzieć, że jesteśmy facetami, którzy w czasach młodości górnej i durnej ”palili na raz cztery wina” i którzy dziś po latach rzadko bo rzadko („kiedy księżyc wejdzie w znak wodnika”), popychani nostalgią zakradają się po nocy do szafy („parzę palce zapałkami, nocą szukam starych zdjęć…”), żeby jeszcze raz założyć na siebie tę starą, znoszoną przetartą skórę, w której wciąż przecież wyglądamy jak sam szatan („please allow me to introduce myself, I’ m a Man of wealth and taste”). W każdym razie chodziło więc o rockowe klimaty, ostrą muzę oraz dobrą zabawę… I tego się trzymajmy.
No i z tym filmem wyszła ciekawa sprawa. Bo to wcale nie okazała się komedia. Occult też nie, ani w sumie nie slasher i nie do końca home invasion. Jednym słowem nie wiadomo co to było. W większości przypadków trzeba byłoby to uznać za olbrzymią wadę. Ale nie tutaj. Albowiem „W skórach demona” jest obrazem bardzo świadomym, przewrotnym i konsekwentnym w owej przewrotności. Nie każdemu to też będzie z pewnością odpowiadać, ale warto sobie uzmysłowić, że film jest taki a nie inny, dokładnie dlatego, że takim właśnie miał być. Zanim to bliżej wyjaśnię najpierw przybliżmy fabułę.
Akcja zaczyna się w ten sposób, że trzy młode rockowe dziewczyny jadą na festiwal ciężkiej muzyki. Po drodze gadają, słuchają radia, zatrzymują się na stacji itd. W toku tych czynności widz dowiaduje się, że w kraju coraz częściej odnotowywane są brutalne morderstwa o charakterze rytualnym, wskazujące na jakąś satanistyczną sektę. Dziewczyny niespecjalnie sobie coś z tego robią, docierają na festiwal, zapoznają tam ekipę chłopaków z jakiegoś zespołu metalowego, no i razem z nimi jadą imprezować do wielkiego domu jednej z bohaterek, gdyż akurat rodzice są nieobecni. Cóż się może stać?
No jak to co? W teorii żelazna klasyka. Rzeźnia, gonitwa po domu z gatunku zabili go i uciekł, przeplatana aż nadto znajomymi, ale zawsze sprawdzającymi się zwrotami akcji, jak przyjazd policjanta na wezwanie sąsiadów czy przedwczesny powrót jednego z rodziców. Nie jest to wszystko jakieś wybitne, ale źle też nie jest. Do wad można zaliczyć fakt, że nie jest zbyt krwawo i brutalnie zaś do zalet to, że całość trzyma w napięciu, sporo się dzieje, akcja pędzi do przodu a jej zwroty te spodziewane i te niespodziewane (a takie też są) są właściwie wyegzekwowane. Kto nie chce czytać spoilerów, ten w tym miejscu może zakończyć recenzję i kontentować się stwierdzeniem, że jako klasyczny slasher/Home invasion z elementami komedii film zasługuje na powiedzmy 5/10 a jak ktoś lubi popatrzeć na ładne (i dobrze grające) dziewczyn w skórach, to może sobie dodać jedno oczko.
A teraz będzie część lekko spoilerowa, której trudno uniknąć, jeśli chce się podkreślić wszystkie zalety „W skórach demona”. Otóż jego główną zaletą jest to, iż mamy do czynienia tzw. „meta horrorem” I to dość inteligentnym metahorrororem. Twórcy „We summon the darkness” wymyślili sobie, że poigrają za schematami gatunkowymi tego typu produkcji, a ponieważ byli konsekwentni, całkiem fajnie to wyszło.
Z grubsza pomysł polega na odwróceniu motywów. Na przykład motywu morderca- ofiara. Przez kilkanaście minut widzowie są atakowani aż nadto znajomymi slasherowymi patentami mającymi budować poczucie zagrożenia wobec pokazywanych bohaterów (bohaterek) , a gdy już docieramy wraz z dziewczynami do posiadłości dostajemy naprawdę zaskakujący twist. Można by się czepiać, że wyprowadzony on został zbyt wcześnie, ale gdyby tak nie było film nie byłby zabawą konwencją a właśnie klasycznym filmem z twistem. A nie o to w nim chodzi. Generalnie ów zwrot akcji sprawia, że całkiem zmienia się podejście widza do seansu, i chociaż dalej pod względem akcji jest bardziej standardowo, zaciekawienie jest spotęgowane. Zastanawiamy się jak to się skończy.
Drugim odwróceniem jest motyw zbrodni. Otóż, gdy w filmach o satanistycznych kultach sprawcami są…. satanistyczne kulty, tu mamy zupełnie odwrotnie. Nie trzeba nawet pisać, kto tu jest zbrodniarzem (w sensie motywacji/ideologii), bo nietrudno się domyślić. Ktoś powie, że to naciągane? Może tak, może nie, w każdym razie na swój sposób pomysłowe i jak najbardziej pasujące do konwencji.
Jednocześnie motyw ten jest w pewien sposób krytyką dogmatycznego fanatyzmu i wciskania się w sztywny gorset nieżyciowych zasad, który to gorset może powodować taki ucisk, że przestaje się rozróżniać co jest dobre co złe. Muzyka metalowa jako apoteoza wolności i radości życia? Truizm? Być może, ale w sumie prawdziwy. W ramach ciut poważniejszej dygresji napomknę też, że w czasie, gdy ten film oglądaliśmy, serwisy informacyjne, pełne były relacji o horrorze, którego kościół katolicki dopuścił się w Kanadzie. Jeśli ktoś więc będzie chciał zarzucić, że „W skórach demonach” jest miejscami ciut przerysowane, niech weźmie to pod uwagę.
Zaletą „We summon the darkness” jest to, że dostajemy tu naprawdę dobrą grę aktorską głównych bohaterek, aż nie przystającą do slsaherowego feelingu, gdzie zwykle im ładniejsza pani tym większe drewno. Tutaj dziewczyny nie tylko cieszą oko, ale dają niezły popis aktorstwa a ich wzajemne relacje, emocje i wątpliwości wewnętrzne przekonują.
„We summon the darkness” trudno jednoznacznie ocenić. Generalnie dostaje się trochę co innego, niż oczekuje się po obejrzeniu trailera (i to w tym przypadku niekoniecznie coś dobrego- bo zwiastun sugeruje coś, co chce się odpalić tylko wtedy, gdy ma się ochotę dokładnie właśnie na to a nie co innego). Nie jest to też film zbyt straszny, ani przesadnie zabawny. Trzyma w napięciu, ale większość patentów to napięcie budujących jest znana aż za dobrze.
Z drugiej strony jest to inteligenta i ciekawa zabawa horrorowymi patentami, przez co seans dla tych, co są tego świadomi (i dodatkowo to lubią) nabiera całkiem innego wymiaru. Poza tym na ekranie dużo się dzieje i jest naprawdę dobrze zagrany. Ma też ładne dziewczyny i długowłosych chłopców latających w skórzanych kurtkach lub z gołą klatą, co też niektórych może przekonać. A w gruncie rzeczy „W skórach demona” jest dziełem, które może nawet ciut rozczarować, ale powinno się docenić mimo to.
autor:GoroM