GoroA: Przyszedł ten moment, że musimy wreszcie powiedzieć coś o ostatnim gorącym temacie, tj. nowym (pierwszym?) polskim slasherze, czyli w Lesie dziś nie zaśnie nikt. Ok, pewnie dyskusja się już główna przetoczyła przez Internety, więc może ktoś powie, że temat już wcale nie tak gorący, bo wszyscy już powiedzieli, co wiedzieli, ale my zwykle lubimy mieć ostatnie słowo. A o w Lesie dziś nie zaśnie nikt, czytałem (słyszałem) już nie tylko dwie skrajne opinie, ale nawet trzy. Myślę jednak, że zajecie jakiegokolwiek stanowiska co do The Pierwszy Polski Slasher, powinno się zacząć od wyjaśnienia tego z czym mamy do czynienia, albo przynajmniej- w zamierzeniu-powinniśmy mieć do czynienia.
GoroM; Bierzesz mnie pod włos? Oczywiście, że z (pierwszym polskim) slasherem. Haha, żart. Pytanie jest, z jakim slasherem? Moim zdaniem ten podgatunek w teorii (zez względu na obowiązkowość schematów fabularnych) jest martwy niczym bohaterowie tego typu fabuł. Ale czy to znaczy, że nie powinno się ich kręcić? Oczywiście, że powinno, albowiem „kicz kontrolowany” jest czymś bardzo przyjemnym i może mieć zalety artystyczno-estetyczne. Ale odbiegam od tematu w pseudo intelektualny bełkot (jestem pretensjonalny). A wracając do sedna- kręcąc w dzisiejszych czasach slashery, można to robić na kilka sposobów. Remakować na fali nostalgii, robić slasher na poważnie (chyba najgłupsza opcja), pójść w komediowe klimaty, lub zrobić meta slasher. Ta ostatnia wersja wydaje się najsensowniejsza, ale ponieważ zdaje się jedynym rozsądnym intelektualnie wyjściem (oprócz remakowania, z wiadomych względów), to też mam problem z ocenianiem takich meta dzieł. Zdaje się to już robić się powoli wtórne i oczywiste. No ale ponieważ na slashery wciąż jest zapotrzebowanie (każdy chyba czasem lubi się zrelaksować przy masakrze), którąś z opcji wybrać trzeba. A może czerpać z każdej po trochu? Taka droga środka? Wydaje mi się, że tak postąpiono w przypadku „W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Ja przynajmniej odniosłem takie wrażenie. I takie podejście w sumie kupuję. Zgadasz się?
GoroA: W zasadzie tak. Ja tu widzę właśnie „kicz kontrolowany”, w formie meta-slasher. Czyli slasher, który wie, że jest slasherem i nie tylko nie ucieka od jego wszystkich elementów, także tych wtórnych, także tych głupich, ale jeszcze sam je komentuje z punktu widzenia „obserwatora zewnętrznego”, który nie tylko je zna, ale chętnie by jeszcze- tu zależnie od nastroju- albo się z nich pośmiał albo na nie ponarzekał. A dodatkowo zawiera kilka innych motywów zaczerpniętych z opisanych przez Ciebie możliwości. Z moich obserwacji wynika, że właśnie dużo dyskusji na temat W lesie dziś nie zaśnie nikt toczy się przede wszystkim wokół tego głównego aspektu. Wygląda to mniej więcej tak:
– Głosy na nie: Łeeeeeeeeee, jakie to nudne, to wszystko już było i jakie to pełne absurdów i nielogiczności i stereotypowych bohaterów
– Głosy na tak: No, ale nie rozumiesz, dokładnie tak miało być, to jest świadomie wykorzystanie wszystkich motywów slashera, równocześnie rozumiejące jego słabości, jak i zakochane w ich uroku.
Muszę powiedzieć, że oczywiście było mi bliższe to drugie podejście, we W lesie dziś nie zaśnie nikt jest to aż nadto widoczne, żeby tego nie widzieć to naprawdę trzeba (horrorowo) urodzić się wczoraj i uważać, że Obecność to najlepszy horror wszechczasów.
Ale muszę też przyznać, że ostatnio też właśnie trafiłem na dodatkowy sygnalizowany przez ciebie meta-meta argument na nie, który trochę dał mi do myślenia. Otóż idzie on tak:
– Meta głos na nie: ja doskonale wiem, że to jest świadomie nawiązanie do klasyki slasherowej i celowe ponowne oklepywanie motywów, ale ….to przecież też już było, nic w tym odkrywczego dlatego tego nie kupuję.
Widzę, że miałeś podobne refleksje. Też spotkałeś się z takimi opiniami? Albo możesz masz kontr-argument na takie właśnie dictum?
GoroM: A to nie ja podniosłem ten argument na „NIE”? Bo to meta wtórność trochę mnie właśnie uwierała. Zwłaszcza, że jest taka łopatologiczna. Np większość zabójstw (a właściwie chyba wszystkie) to bezpośrednie cytaty z klasyków. Po przemyśleniu postanowiłem jednak przymknąć oko na ten zarzut i to z kilku powodów. Po pierwsze- nikt tego w Polsce jednak jeszcze nie robił. Po drugie- film nie miał chyba nigdy żadnych większych ambicji i jak mówią sami twórcy był robiony dla funu i dla fanów (co doskonale się właśnie zgrywa z tym, jak jest zrobiony). No i po trzecie, chyba najważniejsze, „W lesie dziś nie zaśnie nikt” ma parę zalet, których nikt by się właśnie po slasherze nie spodziewał, bo stoją w zasadzie w opozycji do pewnych cech tego gatunku (i nie mówię tu właśnie o meta aspekcie). Jakie to zalety? Na przykład świetne aktorstwo. Nawet to epizodyczne. „To Polska właśnie” chciałoby się sprafrazować. Nasz kraj dobrymi aktorami stoi i np Mecwaldowski czy Zbrojewicz wyczyniają przed kamerą piękne rzeczy. Nawet Wieniawa w sumie daje radę. No i film ma coś, co jest rzadkie w slasherach. Bohaterów, których da się lubić. I nie tylko. Każdy z nich ma pewną głębię, jakiś rys czyniący ich ciekawymi. Oczywiście nie są to super dramatyczne role, ale jest i tak świetnie. Np nerd- mądrala, który zwykle jest frajerem, tutaj, gdy wspomina ile można wygrać w turniejach e sportu, okazuje się rozsądnym młodzieńcem z całkiem sensownym pomysłem na życie. Film w ogóle jest dość inteligentny a jak na slasher, to bardzo. Dialogi (meta dialogi) są zabawne, a podstawowy pomysł na fabułę, wyjaśniający w jedyny sensowny sposób, to co w filmach spod znaku zabójców z nożem, jest zwykle głupią mielizną fabularną, świadczy o błyskotliwości twórców. Zgadzasz się? O czymś zapomniałem? I czy nie powinniśmy też pogadać o wadach?
GoroA: Tak, pewnie właśnie ty mi o tym mówiłeś, ale ja myślę o tym tak: z jednej strony bezpośrednie, całkiem prawie 1:1 do jednego cytowanie klasycznych klasyków, wyświechtanych motywów, co wydaje się być wyświechtaniem wyświechtania, a z drugiej strony jednak odświeżenie motywów z tej samej półki (jak właśnie np. przewrotny pomysł wyjściowy, jednocześnie bardzo „klasyczne i ramowe” postacie, których klasyczność udało się pogłębić bez utraty wzorca) pokazuje, że jest to film nie tylko z gatunku „wiem, że jestem slasherem”, ale „wiem, że jestem filmem który wie, że jest filmem, który wie, że jest slasherem”. To jest jednocześnie hołd, a z drugiej zabawa i film od fana dla fanów, który nie tylko się nie wstydzi nawet naprawdę głupawych motywów, ale w jakimś sensie przez świadomość tego entourage, czyni z nich pewną zaletę. Przykładowo kwestia pomysłu na „początek” głównych złoli, który wielu krytykuje, że niby taki od czapy. To oczywiście jest nie tylko kolejne bezpośrednie nawiązanie do konkretnego mega klasyka, ale też kolejne dowcipnie włączenie slasherowego motywu, na zasadzie „patrzcie, mamy też w repertuarze tzw. origin z dupy”. I w sumie na szczęście wszytko to trzyma się nadal formuły dobrej zabawy, nie popadając w epatowanie znajomością checklisty żeby tylko popisać się znajomością formuły.
A co do wad……może trochę nierówne rozłożenie akcentów? Niektóre postacie z repertuaru slasherowego zostały pogłębione i dostają więcej sensownego czasu ekranowego i pomysłów na nie, z pewną stratą tego u innych. Trochę zachwianie dynamiki, bo doświadczyłem kilku przestojów. No i za mało Mecwaldowskiego i Zbrojewicza?
GoroM: Kurde, po co my mamy dyskutować, skoro we wszystkim się zgadzamy. Z tym oroginem złola miałem podobne odczucia. W sensie, że było to tak chamsko campowe, że zdawało się mówić widzowi- „ej, my się tu bawimy a nie wczuwamy się na poważnie z kijem w d…ie, więc przyłączcie się i bawcie z nami”. Takie zasygnalizowanie dla niewtajemniczonych. Ale chyba trochę chybiono. Pewnie timming nie ten, a poza tym podobnych mrugnięć do standardowych oglądaczy było moim zdaniem ciut za mało i nie takie. Omówię to szerzej, ale przy wadach.
Jeśli zaś chodzi o wady, to moim zdaniem jest nią sakramentalna w takich fabułach głupota bohaterów. I chyba nie jest to jednak „metagłupota” ale typowa. Kto wraca do lokacji, gdzie kryje się tak śmiercionośne zagrożenie! No chyba po to tylko, żeby trup padał dalej. Nie było to też w tym wypadku chyba gatunkowe mrugnięcie: „musimy się rozdzielić” a po prostu fabularna bzdura podyktowana koniecznością pchnięcia fabuły do przodu.
Druga wada będzie może ciut czepialstwem , ale też próbą wyjaśnienia, czemu film podobał się krytykom a widzom już mniej. Otóż większość „posthorrorów” (którym „W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest bez wątpienia) ma pewne cechy, które nakierunkowują nas na taki a nie inny odbiór filmu. Czasami jest to błyskotliwy pomysł całkiem otwarcie kontestujący lub bawiący się gatunkowymi ramami („Domek w głębi lasu”), często jest to otwarte podkreślanie czy branie w nawias cytatów i całej tej zabawy konwencją, choćby poprzez dialogi czy dodawanie elementów komediowych ( „Blood fest”), nierzadko też wszystkie te rzeczy („Final girls”, „I ty możesz być mordercą”). W „W lesie…” nie ma tych rzeczy. Mam wrażenie, że twórcy za bardzo uwierzyli w boom na horrory, zakładając, że ponieważ faktycznie to zjawisko ma miejsce, to widzowie bez problemu skumają ich zamysł i nie brali cytatów w przysłowiowy nawias czy też nie podkreślali ich formalnymi patentami (nie mówiąc o sprytnym pomyśle wywracającym konwencję). Nie wzięli tylko pod uwagę, że ten horrororenesans wyrósł na fali „Obecności” (Nuniverse), ale także „Piły” i innych nowoczesnych (pseudo?) klasyków. Nowi fani horroru mogą wcale nie znać ani „Teksańskiej masakry” ani „Piątku 13tego” czy innych horrorów z tamtych lat. Tacy widzowie potraktuję „pierwszy polski slasher” jako standardowy horror i pomyślą „eee to już było” albo „kopiujo hamerykanów polaki cebulaki” i ocenią film niżej. Mimo to nie da się nie stwierdzić, że „W lesie dziś nie zaśnie nikt” jest poprawnie, choć dla niektórych wtórnie, zrobionym slasherem (wyjściowe pięć czaszek) z bardzo dobrym aktorstwem i fajnie wymyślonymi postaciami oraz sprytnym pomysłem wyjściowym (czyli sześć czaszek). Widzowie świadom , co oglądają i co się tu wyrabia spokojnie mogą dodać kolejną czaszkę. Czyli siedem czaszek. Byłoby pewnie osiem, gdyby „W lesie dziś nie zaśnie nikt” wykazało się większą śmiałości i poszło bardziej na całość w swoim „post” i „meta” charakterze.
GoroA: Lepiej bym tego nie ujął. Faktycznie dla ludzi „nowych w horrorze” w oczywisty sposób będzie to wtórne i nudne, ze względu na brak zrozumienia konwencji. Dla tych jako tako, albo i bardziej, obeznanych z konwencją, będzie oczywistym cały ten zamysł meta i hołdu, ale i tak może okazać się to za mało, ze względu na to, że to też już przecież też było, mimo wszystko i do tego post-gatunku, W lesie dziś nie zaśnie nikt, wnosi jednak za mało. A jeśli oglądać tylko dla poziomu realizacyjnego, to wiadomo, że nie jesteśmy w Hollywood. Wydaje się, że jest to film nie tyle dla fanów slasherów, ale fanów slasherów nie spinających się. Inni mogą powiedzieć: „ja tego nie kupuję”, na szczęście powinno być oczywiste (a przynajmniej dla mnie jest), że – cytując klasyka- film „tego nie sprzedaje”. No bo czego można się spodziewać po filmie, który jest reklamowany jako „pierwszy polski slasher”, jeszcze takim plakatem? Jak dla mnie- po pierwsze tego, że jest skierowany do tych, którzy wiedzą czym slasher jest, po drugie, że od razu twórcy zapowiadają brak napinania się na odkrywanie Ameryki. Co innego, gdyby propaganda była w stylu – „najlepszy horror 2020”, „bardziej straszny niż Obecność” albo „Najpierw była Obecność, potem Annabelle, a teraz w Lesie dziś nie zaśnie nikt” albo chociaż „Brutalniejszy niż Piła”. I w sumie dobrze bo jakby film to sprzedawał, to ja bym też tego nie kupił. A tak, pozostaje po prostu dobra zabawa. A ta jest niezła, oczywiście dla tych, którzy wiedzą o co w niej chodzi.