Zapewne już to powtarzałem wiele razy, ale raczej niechętnie podchodzę do filmów o wampirach. Jeśli już się na jakimś dobrze bawię, to zwykle jest to coś w stylu „Mój brat to wampir”, ale w gruncie rzeczy mam przekonanie, że fabuły o krwiopijcach są z reguły zbyt klasyczne, powtarzalne i niestraszne. Horror wampiryczny „Vourdalak”, który miałem przyjemność obejrzeć jest klasyczny tylko na pozór. A straszny jest bardzo.
Klasyczność owa wynika z faktu, że film jest adaptacją wampirycznej noweli Tołostoja (wcześniejszej niż Dracula!). Opowiada on historię markiza d’Urfé, wysłannika króla Francji, który zagubiwszy się w lesie, trafia do domostwa zamieszkiwanego przez prostą rodzinę. Familia owa ofiarowuje mu gościnę i obiecuje pomoc. Szybko okazuje się, że jej członkowie wyczekują powrotu patriarchy rodu, który wyruszył na wojnę. I ów wraca. Ale odmieniony.
Pierwsze co rzuca się w oczy w czasie seansu „Vourdalaka” to atmosfera. Gęsta, mroczna, hipnotyzująca. Nawiązująca do ludowych wierzeń opowieść jest folk horrorem w czystej postaci. Da się też w historii wyczuć manieryzm literackiego pierwowzoru, co nadaje jej teatralności i oryginalności. Klimat jest zaiste wyjątkowy i oczarowuje swym mrocznym pięknem. „Vourdalak” pod tym kątem przywiódł mi nawet na myśl „Nosferatu” Eggersa, co chyba jest niezłą rekomendacją. Mnie osobiście nastrój historii pochłonął bez reszty.
Osobny akapit należy się głównemu bohaterowi- markizowi d’Ufre, gdyż jest on postacią bez mała fascynującą. Ów dworzanin to bez wątpienia „dziecko” epoki oraz stanu, do którego przynależy, z wszystkimi wynikającymi z tego faktu przywarami. Ale mimo, że niektóre jego czyny i cechy charakteru bardziej pasowałyby do złoczyńcy niż do bohatera, to inne (takie jak prostoduszność, wewnętrzne zagubienie czy melancholia) sprawiają, że od początku budzi on sympatię. Postać markiza, wewnętrznie sprzeczna, posiadająca psychologiczną głębię, ciekawie napisana i obdarzona przez scenarzystę pewną zarówno dyskretnego komizmu jak i wewnętrznego napięcia i dramatyzmu, po prostu fascynuje.
Najważniejszą bodajże zaletą „Vourdalaka” jest jednak to, że pod prostą historią wampiryczną zanurzoną w sosie ludowych wierzeń, kryje się przypowieść o przemocy w rodzinie, o tym, że bezrefleksyjnie hołdowanie tradycji może doprowadzić do tragedii i traum przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zamyka w nieskończonym cyklu przemocy fizycznej i psychicznej. Ten wstrząsający aspekt „Vourdalaka” z całą siłą wybrzmiewa w kulminacyjnej scenie tańca, gdy jedno z dzieci ojca- wampira, w desperackiej próbie zatrzymania owego cyklu i wyrwania się na wolność (zwróćcie uwagę na „stylizację” młodego człowieka w tej scenie!) chce przerwać groteskowy taneczny spektakl. I zostaje surowo ukarane. Uczucie, które towarzyszyło mi w tym momencie to niemalże katharsis.
Ale to nie wszystko. Do zalet „Vourdalaka” trzeba dorzucić realizację. Mimo, że film jest bardzo niskobudżetowy (a może właśnie dlatego?), warstwa wizualna ociera się o wybitność. Surowe, oniryczne, wykonane z wykorzystaniem specjalnego filtra, zdjęcia nadają niepowtarzalnego, hipnotyzującego klimatu, dyskretnie kamuflując budżetowe niedociągnięcia. A wisienką na torcie jest fakt, że wampira gra lalka! Pomysł jest tak śmiały, bezwstydny i szalony, że nie miał prawa zadziałać. Ale jakimś cudem, w zestawieniu z wszystkimi innymi aspektami (wizualnymi i fabularnymi) seansu zadział idealnie! Sceny z ową „kukłą” to apogeum niesamowitej atmosfery, o której wspomniałem na początku. Szokują, zapadają w pamięć i prześladują jeszcze długo po zakończeniu filmu. Niesamowite.
„Vourdalak” to film, który wziął mnie z zaskoczenia jak żaden dawno. Spodziewałem się „zwykłej” wampirycznej opowieści w wiktoriańskich klimatach a dostałem porażającą, hipnotyzującą, przemyślaną historię, która wykorzystując klasyczny archetyp z panteonu grozy, odmalowuje przed widzem wstrząsający dramat o przemocy, która, jeśli nie postawić jej tamy, stanie się źródłem nieskończonych traum i doprowadzi do tragedii. „Voudrdalak” jest autentycznie przerażający, ale też piękny i mądry, a niski budżet, który zwykle jest kulą u nogi, nie tylko nie przeszkadza, ale w jakiś magiczny, niezrozumiały sposób, dodaje seansowi kolorytu. W sumie arcydzieło.
9/10 (bardzo mocne)
autor: GoroM