Nie umiem chyba pisać recenzji. Przede wszystkim popełniam ten błąd i zaczynam od tego, co powinno być na końcu- czyli od wniosków. Tłumaczę sobie to np. tak, że cenię Wasz czas, zatem jak ktoś chce się dowiedzieć tego, o co chodzi w recenzji, czyli czy polecam, czy nie polecam, oraz dlaczego, to już może na samym początku. A potem jak ktoś chce poświęcić swój czas na moje popisy retoryczne, to be my guest.
Ale jest też drugie wytłumaczenie- cenię sobie swój własny czas i rzadko zabieram się za recenzowanie filmów „letnich”. Jeśli już coś opisuję, to są to dzieła, które wywołały u mnie emocje skrajne, te zaś mają to do siebie, że robią wszystko żeby znaleźć ujście jak najszybciej, jak tylko postanawiam się z nimi zmierzyć.
Tygrysy się nie boją jest tego doskonałym przykładem. Od razu zatem mówię- jest to film GENIALNY. Wywołał we mnie emocje, które- mimo, że obejrzałem ten film już jakiś czas temu- do dziś mnie trzymają i nie chcą opuścić. Nie mogę myśleć o tym obrazie bez wracania do nich. Szczerze? W kategorii filmów grozy ostatniej dekady stawiam go na jeden półce z The VVitch i Lighthouse. Już powinniście wiedzieć, że to coś znaczy.
Film opowiada historię dzieci żyjących na ulicach w slumsach Meksyku, w otoczeniu gangów narkotykowych, przemocy i bezsensownej brutalności. Do grupy takich dzieci dołącza pewnego dnia, lądując na ulicy, główna bohaterka „Tygrysów” Estrella. Jest do tego zmuszona, gdy zostaje bez opieki, kiedy jej matka nie wraca do domu, najwyraźniej padłszy ofiarą miejscowych gangów.
Estrella w tej sytuacji dołącza do grupy bezdomnych dzieci, które żyją już tak od pewnego czasu i nauczyły się wbrew swojej woli brutalności tego świata. Dzieci same tworzą swego rodzaju gang, który zmuszony jest co pewien czas wykonywać zadania „dorosłych” gangów narkotykowych. Estrella aby dołączyć do grupy musi wykonać zadanie zamordowania jednego z konkurencyjnych gangsterów. W toku całej sytuacji w ręce naszych dziecięcych bohaterów trafia jednak telefon z nagraniem, za które ich cel miał właśnie zginąć. Tak zaczynają się kłopoty.
Tygrysy się nie boją jest jednym z najdoskonalszych przykładów takiego kina grozy, które jest dla mnie jego najbardziej wspaniałą formą. Takiego kina, które porusza bardzo poważne, poruszające tematy, przy pomocy poetki kina grozy w jej najbardziej niesamowitym pięknie- takim, które dostępne jest właśnie wyłącznie kinu grozy.
Jest to więc przede wszystkim dramat grozy pokazujący dramat dzieci wychowanych w brutalnej rzeczywistości, biedy, narkotyków, gangów, przemocy, slumsów i bezdomności. Już tylko ten aspekt „Tygrysów” wystarczy, żeby obdzielić nim kilka bardzo dobrych filmów z tego gatunku. Film ten pokazuje tragedię tej sytuacji w sposób bardzo naturalistyczny, która zderzona z kontrastem niewinności głównych bohaterów, stopniowo coraz bardziej traconej, robi wrażenie więcej niż piorunujące.
Duża w tym zasługa wspaniałych zdjęć, ukazujących surowość dramatu w sposób boleśnie realistyczny, a przez to krańcowo przejmujący.
Największa w tym jednak zasługi dziecięcej obsady, o której powiedzieć, że jest rewelacyjna, to nic nie powiedzieć.
Ten realizm sytuacji, w której znaleźli się nasi bohaterowie, to najprawdziwsze (zabrzmię tu jak Pająk Jeruzalem) Kino w służbie Prawdy.
Ale oprócz Prawdy Kina mamy tu jeszcze drugi aspekt, który sprawia, że prawda ta wybrzmiewa podwójne głośno. Magię Kina.
Dość szybko okazuje się, że bowiem, że okolica, w które dzieciakom przyszło żyć na ulica jest nawiedzana nie tylko przez gangi, ale najwyraźniej przez duchy, zjawiska paranormalne, magię…
Początkowo manifestują się one sporadycznie i dyskretnie. Jednak nasilenie wzmaga się wraz z zagęszczaniem się sytuacji między dzieciakami, a gangiem, który zaczyna na nie polować. Co więcej wszystkie zjawiska paranormalne zdają się towarzyszyć Estrelli, a przede wszystkim decyzjom, które będzie musiała podjąć, choć jeszcze o tym nie wie.
Wszystkie sceny manifestacji ponadnaturalnych są niepokojące, często upiorne, ale zawsze na swój sposób piękne – w sposób dowodzący niesamowitego zmysłu artystycznego twórców, w najlepszych tradycjach poetki grozy. Dziwne stworki, poruszające się graffiti, tygrysy wychodzące ze ścian i tajemnicze strugi prowadzące bohaterkę to jakiegoś celu. Wszystko to ma w sobie magię, która wciąga, intryguje, oczarowuje, niepokoi, onieśmiela, pochłania. Trudno nazwać ogrom emocji jaki towarzyszy zderzeniu tej właśnie magii w absolutnie oryginalny, poetyckim języku, z dramatem ulic pełnych przemocy.
Czym to wszystko jest? Czy Estrella faktycznie ma moce? Czy ulice slumsów faktycznie nawiedzają duchy i stwory niczym z „Labiryntu Fauna”? Czy to może jedynie dziecięca reakcja na grozę sytuacji i na grozę decyzji, z którymi bohaterka będzie musiała się zmierzyć? Marzenia, wyobraźnia, nadzieja, racjonalizacja, ucieczka do innych światów, w których nie musimy być tym kim jesteśmy i robić to co musimy zrobić? A może właśnie wręcz przeciwnie- w których magia pomoże odpowiedzieć na brutalność rzeczywistości w sposób, który tylko dzięki niej będziemy mogli znieść?
Odpowiedź na te pytania jest z jednej strony bardzo ważna. Z drugiej- nawet w wariantach przeciwnych równie uprawniona.
Tygrysy się nie boją to horror „realizmu magicznego”, o którym sam twórca powiedział, że nie wiadomo, gdzie kończy się magia a zaczyna rzeczywistość, a w ostatecznym rozrachunku nie ma to znaczenia, czym to wszystko naprawdę było. Magią? Rzeczywistością? Iluzją? Kłamstwem? Marzeniem? Czy ponadnaturalnymi siłami, które pomagają bohaterce?
Wszystko, co można zobaczyć w „Tygrys się nie boją”, to jest przede wszystkim zderzenie pełnej siły i marzeń niewinności, z brutalnym dramatem rzeczywistości, z którym niewinność ta mierzyć się nigdy nie powinna. A fakt, że mierzy i stawia czoła jest jednocześnie czymś dramatycznie strasznym oraz przejmująco pięknym. Taki jest właśnie cały ten film.
Absolutne mistrzostwo kina grozy, w której treść współgra z formą w sposób idealny. W której groza jest tak gęsta i namacalna, że można by ją kroić nożem, a jednocześnie piękna w sposób, w którym tylko kino grozy pozwala sobie sięgać. Jednocześnie jest to kino bardzo wzruszające i mądre. Perfekcyjne wykorzystujące poetkę kina grozy, do powiedzenia o rzeczach ważnych w sposób, przejmujący i dający do myślenia.
I wreszcie- scena, w której (spoiler, spoiler, spoiler), Estrella spotyka matkę, po którym to spotkaniu podejmuje ostateczną konfrontację z prześladującym dzieci gangiem, absolutnie chwytający za gardło finał tej konfrontacji, i pointa jednoznacznie-dwuznaczna (to jest taka, która ma dwie interpretacje i obie są nie tylko równie uprawnione, ale w gruncie rzecz są tym samym), to jest finał na miarę Harry Angel.
10/10 You can’t change my mind.