Ostatnio opisywaliśmy kapitalny serial „Terror”, więc dziś z rozpędu, zajmiemy się filmem, który, jakby się nad tym zastanowić, ma z wspomnianym serialem trochę wspólnego. Chodzi o obraz- „Tragedia na przełęczy Diałtova”. A co ma wspólnego z „Terrorem”? Otóż inspirowany jest prawdziwymi, niewyjaśnionymi do końca wydarzeniami, no i jego akcja dzieje się w nieprzyjaznym, mroźnym środowisku. . Na seans „przełęczy” nakręciłem się mocno, gdyż (o czym z resztą wspomnieliśmy w recenzji „Terroru”) bardzo jaram się niewyjaśnionymi tajemniczymi zjawiskami, które miały faktycznie miejsce.
W „Devil’s pass” mamy historię studentów, amatorów wspinaczek wysokogórskich, którzy ruszają do tytułowej przełęczy, w celu wyjaśnienia zagadki tajemniczej śmierci innej wyprawy studentów, która miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej (tragedia tej pierwszej wyprawy, faktycznie miała miejsce i jest dość fascynująca). Opowieść jest oczywiście snuta w konwencji found footage. Z wszystkimi jej plusami i minusami.
Zacznę od plusów (ogólnych, a nie plusów konwencji found footage”), bo tych jest znacznie więcej. Po pierwsze mamy tu taki sposób straszenie i budowania opowieści oraz atmosfery, które bardzo lubię, i który od biedy można by nazwać (post)lovecraftowskim. Otóż fabuła jest budowana tak, że przez dużą część nie wiadomo, co jest źródłem zagrożenia i czy faktycznie jest jakieś, czy może to po prostu ekstremalne środowisko, które samo w sobie jest przecież groźne. Podobnie było też w „Terrorze” oraz w bardzo dobrym nowym horrorze „Rytuał”. Czy w „Przełęczy” taki sposób straszenia się sprawdził? W dużej mierze tak, choć do tego i owego bym się przyczepił. Ale o tym później. Co się udało? Przede wszystkim udało się uniknąć rozczarowania przy zakończeniu. Czasem w filmach, gdzie mamy paczkę przyjaciół zagubioną, dajmy na to w lesie, dostajemy, albo de facto brak „pełnego” zakończenia („Blair with project”), albo zakończenie w sumie banalne (skądinąd całkiem niezły „Las samobójców”), w „Devil’s pass” tak nie jest. Otóż, moim zdaniem, zakończenie jest kapitalne. Wykorzystuje ono motyw, który wprost uwielbiam w dziełach X muzy, a w horrorze, z tego, co wiem, nie jest on zbyt eksploatowany (przynajmniej tak mi się wydaje), co mnie z resztą bardzo dziwi,bo ów motyw sam się, o to prosi. No i oprócz tego, że patent na zakończenie jest fajny sam w sobie, to nieźle wpasowuje się w historię i tragedię, która stoi u podstaw fabuły. Dodatkowo wszystko to w pewien (dość luźny) sposób powiązane jest z innymi (rzekomo) prawdziwymi tajemniczymi i niewyjaśnionymi zagadkami z współczesnej historii, co już w ogóle jest super sprawą. Normalnie klimacie jak „Z archiwum X” czy „Księgi dziwów i niewyjaśnionych zagadek”. W skrócie- historia opowiedziana w „Tragedii na przełęczy Diałtova” jest moim zdaniem świetna.
Gorzej (uwaga, przechodzę do minusów) ze sposobem jej opowiedzenia. O ile sam pomysł na budowanie napięcia jest taki, jaki uwielbiam (grupa ludzi w nieprzyjaznym środowisku, gdzie groza z początku zdaje się być nieuchwytna i niezwana, oraz niejednoznaczna w swym charakterze), o tyle moim zdaniem nie wykorzystano, go tu w pełni. Nieprzyjazne środowisko, nie jest aż tak nieprzyjazne, jakbym oczekiwał (gdzie mu tam do „Terroru”) a sami bohaterowie zachowują się typowo po „hamerykańsku”. Dowcipkują, turlają się „seksualistycznie” po namiotach, nie ma między nimi takiej chemii czy takiego napięcia, jak we wspomnianym wcześniej „Rytuale” oraz (znów muszę wspomnieć to arcydzieło) w „Terrorze”. Za dużo trochę tu trochę standardowych zagrywek, za mało budowania napięcia, mam wrażenie, że twórcy za bardzo się spieszyli do zakończenia, które, jeszcze raz to podkreślę, jest kapitalne, doskonale pasujące, do powieści i wcale się go nie spodziewałem. Niestety popsute jest ono trochę przez efekty specjalne, które są moim nieprofesjonalnym zdaniem po prostu żałosne. Część minusów jest też typowych dla stylistyki „found footage”, gdzie bohaterowie w śmiertelnym niebezpieczeństwie mają oczywiście głowę do tego, żeby wszystko filmować a nawet dokonywać zmian ujęć (dwie kamery? bohaterowie wymieniają się sprzętem?). Ale w sumie konwencja ff w przypadku takiej, jak w filmie historii ostatecznie jest zaletą i pozytywnie wpływa na klimat.
W sumie z „Tragedią na przełęczy Diałtova” mam mały problem, nakręciłem się na ten film okropnie a w czasie seansu trochę mnie drażnił. Ale mimo, to rozczarowania nie było, a to dlatego, że historia, choć opowiedziana średnio, sama w sobie jest świetna. Zakończenie zaskoczyło mnie bardzo i to bardzo pozytywnie, a o to nie łatwo. Wykorzystuje motyw, który uwielbiam, scala spójnie całą opowieść, i pozostawia dreszczyk, który odczuwa się, zagłębiając się np. w artykuły o rzeczywistych a niewyjaśnionych wydarzeniach. Minusów jest trochę, ale są one w sumie typowe dla wielu „nowych” horrorów, więc już się do nich przyzwyczaiłem, za to fabuła jest sama w sobie naprawdę dobra a nawet zostająca w głowie. O to też „nowych” filmach grozy niełatwo, stąd oceniam ten film pozytywnie, choć dla niektórych pewnie będzie to ciut na wyrost.