„To” jak wszystkim wiadomo (z wyjątkiem tych, którym nie wiadomo) to przede wszystkim i najpierw opasła powieść Kinga uważana często za jego najlepszą książkę, a zawsze za jedną z najlepszych. Dopiero w następnej kolejności powstał na podstawie książki mini serial, czy też maxi film (ponad 3 godziny) – czyli ekranowa wersja „To” („Tego”?) z 1990. No i wreszcie obecny hypowana adaptacja z 2017, która, jak wszystkim wiadomo (z wyjątkiem tych, którym nie wiadomo), została podzielona na dwa filmy, zatem całość będzie jeszcze dłuższa niż wersja z 1990. Aha, Książka ma coś około 1100 stron. Ogólnie rzecz ujmując łatwo się domyślić, że „To” to w każdej wersji kawał historii do opowiedzenia.
W związku z rotacją promocji nowej wesji zrobił się taki trochę szał na tą historię, nagle wszyscy są specjalistami od Kinga (z wyjątkiem tych, którzy nie są i właśnie dowiedzieli się o istnieniu książki), a my jako konformistyczne lemingi podążające za trendem oczywiście musimy dorzucić swoje 666 groszy. Oczywiście będziemy przebijać turbodynomena i jak to się mówi „lecieć po całości”, w związku z tym dziś recenzja filmowej wersji z 1990, zaraz potem remake’u (już w kinie byliśmy), a w tzw. międzyczasie rozpoczynamy odświeżane sobie książki (czytaliśmy of course, ale dawno, z resztą jest to książka którą odświeżać sobie często, warto i należy).
Fabułę można streścić krótko. Miasteczkiem Derry wstrząsa seria zaginięć i morderstw dzieci. Przypadkiem na to, co za tym stoi trafia grupka dzieciaków. Przy czym to na co trafiają okazuje się czymś…..niewytłumaczalnym. Jednak mimo tego postanawiają stawić Temu czoła. Gdy już wydaje się, że koszmar minął po 27 latach wraca a nasi przyjaciele, już jako dorośli, muszą ponownie stawić mu czoła.
To, co jest najsilniejszą stroną opowieści jako takiej, jest też główną bolączką przy przenoszeniu jej z książki na ekran, co pewnym sensie dotknęło też wersję z 1990 roku (czy nową też- dowiecie się z kolejnego wpisu). No, ale po kolei.
Przede wszystkim powiedzmy sobie już teraz- „To” z 1990 roku jest filmem udanym i z pewnością warto go obejrzeć. Nie ma jednak większego sensu szczegółowe rozbieranie na części pierwsze wszelkich „za” i „przeciw” bo, po prawdzie, wszystkie wady i zalety wyrastają z tego samego źródła.
Ile jest Kinga w Kingu.
Po obejrzeniu „To” (Tego?), a nawet w trakcie seansu, nachodziła mnie, co chwila i znikąd jak Pennywise (to ten klaun ze zdjęcia, jedna z postaci „bohatera” tytułowego, jakby ktoś pytał), refleksja, że typowy, stuprocentowy, czysty King, jest, tak w pełni, nieprzenaszalny na ekran (są wyjątki w postaci jego książek, które są takim bardziej typowym horrorem, ale przez to jednocześnie przestają być typowym Kingiem). Ta niemożliwość, albo co najmniej olbrzymia trudność filmowania Kinga, wynika z tego, że bardzo dużą rolę w budowaniu klimatu jego książek mają takie elementy jak: rozbudowana psychologia bohaterów i wynikające z niej relacje (które można byłoby i może upchnąć w filmowym dramacie, ale niekoniecznie horrorze), często senno-upiorne klimaty, bardziej „wiszące w powietrzu” niż wyraźnie rysowane w konkretnym kierunku i tzw „ukryta groza”, która wynika z tego, że nikt nie wie z czym ma do czynienia i z tego, że zło będące źródłem tej grozy jest po pierwsze niewytłumaczalne, a po drugie bardziej wszechogarniające niż przyjmujące postać np. azteckiego demona. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze mroczno-wieżowa filozofia/kosmologia, którą, jak się okazuje, Stephen, w jakimś stopniu, umieścił praktycznie w każdej ze swoich większych, ważniejszych powieści.
„To” ma to wszystko w czystej postaci, przez co jest chyba najbardziej kingowską z powieści Kinga. Trudno jest sfilmować historię o czymś, co nie wiadomo czym jest, powoduje rzeczy, które nie wiadomo z czego wynikają i do czego prowadzą (poza tym, że dotykają wszystkiego i wszystkich), co skutkuje poczuciem czegoś co wisi w powietrzu lub czai się za rogiem, a czemu muszą stawić czoła bohaterowie z problemami, którzy nie wiedzą jak to zrobić.
Na szczęście dużo z tych elementów znalazło jednak odbicie w filmie, zwłaszcza w pierwszej jego połowie, tj. tej, w której bohaterowie są dziećmi.
Po pierwsze powieściowe miasteczko Derry ma ten swój senno-posępny klimat. To się udało najlepiej.Naprawdę nastrój miasteczka jest bardzo dobrze oddany, także fakt, że To zjawiło się właśnie w nim, staje się oczywisty. Całkiem dobrze udało się odwzorować to czym jest To, a w zasadzie to, że nie wiadomo czym To jest. Gdy pojawia się w różnych miejscach, w różnych postaciach, dzieją się dziwne, niewytłumaczalne rzeczy, co buduje fajny klimat, dziwnego, wszędobylskiego zła i zagrożenia. Charaktery dzieciaków i ich relacje ukazane zostały bardzo fajnie i sensownie. I ta znaczna część Kinga w Kingu w tym zakresie wystarczy żeby cieszyć się specyficznym, dającym dużo satysfakcji klimatem filmu.
Połowicznie udało się pokazanie tego jak „To” wpływa na ludzi albo może siedzi w nich samych, jak opętuje mieszkańców Derry. Jest to, co prawda zarysowane, i dla mnie, który zna książkę było to czytelne, ale nie jestem pewien czy do wszystkich ten wątek trafi. A jest on dla historii kluczowy. Zabrakło zwłaszcza trochę większego rozbudowania scen retrospekcji z historii miasta, które, jak dla mnie, są najstraszniejszymi scenami książki.Niemniej jednak, w jakimś stopniu, to też jest w filmie obecne, za co również ostatecznym rozrachunku daję plusa
Trochę bardziej pogubiono się wreszcie przy przełożeniu na film i wytłumaczeniu wątku siły, która może się Temu przeciwstawić. Oczywiście podjęto próbę pokazania tego, ale, wobec tego jak to wygląda w książce, wyszło to nieco…..naiwnie. W konsekwencji wiele osób może nie zrozumieć, co się stało, że To zostało pokonane przez bohaterów, najpierw jako dzieci potem jako dorosłych.
Film jest dobrze zagrany przez młodych aktorów, bardzo przeciętnie przez aktorów grających dorosłe wersje paczki przyjaciół i GENIALNIE przez Timma Curry w roli klauna.
Ostatecznie jest to film z ciekawą i oryginalną historią, bardzo dobrym, a momentami wybitnym klimatem, świetnym, cudnie i genialnie zagranym antagonistą i niestety z dużymi „dziurami” w historii, ale wynikającymi głównie z tego, jak trudno wykonalne jest przeniesienie „całego” Kinga na ekran, zwłaszcza w takiej historii jak „To”. Czasem wydaje mi się, że nim bardziej książka Kinga zbliża się do 10/10 tym bardziej film na jej podstawie jest skazany na 6/10 -7/10. A czy tak jest też z nową wersją, dowiecie się już wkrótce.