THE AMERICAN WEREWOLF PROJECT
Gdy najlepsza rzeczą, jaka filmowa produkcja może zaprezentować widzowi jest plakat, który paradoksalnie i tak ledwo nadaje się do publikacji, to coś tu jest nie tak, prawda ludziska? Ale co tam, przecież od tego tu jestem, by chronić was przed takimi pozycjami, dlatego skupcie się uważnie, bo nie będę powtarzał.
W recenzowanym tu paździerzu, które na milę śmierdzi samoróbką, do której autorzy podeszli bez większego szacunku mamy do czynienia z grupą śledczą z prawdziwego zdarzenia! Ludziska wyposażeni w broń palną i kamerkę przyjeżdżają do małej miejscowości, w której ponoć doszło do ataków wilkołaka.
Sierściuch wredny i przebrzydły atakuje wszystko, co może stanowić dla niego potencjalne źródło pożywienia. Kury, kaczki, nornice, zmutowane karły, a także ryjówki na dopingu nie stanowią jednak dla niego wyzwania, na które z utęsknieniem czeka, tak więc zachowuje siły na dwunożne obiekty w przyciasnych szortach.
Ekipa, po kilku wywiadach z po części przypadkowymi ludźmi lokuje się w całkiem nielichej chatce, gdzie czeka na pojawienie się jakichkolwiek oznak, które ewidentnie wskażą na rychłe nadejście wilkołaka, a że czasu mają sporo, zajmują się głównie nic nie obchodzącymi widza gadkami oraz kopulacją.
Gdy w końcu bestia zjawia się na miejscu, widz jest świadkiem kilku kalekich scen, mających zapewne uchodzić za wspaniały finał, po czym film się kończy. Całe szczęście, że produkcja ta trwa jedynie godzinkę, przez co istnieje szansa, że nie uśniecie podczas seansu, a wasze siekacze z impetem nie wylądują na klawiaturze… ale w razie czego podłóżcie pod głowę jakąś poduchę, czy coś.
W każdym razie absolutnie nie warto poświęcać nawet marnej godziny na podziwianie kilku ludzi, którzy kręcą się w kółko i grają na czas z widzem. Co prawda widziałem sporo znacznie gorszych pozycji, zwłaszcza amatorskich, ale nie widzę powodu, dla którego mielibyście się interesować tym dziwadłem.