Ale ja się zrobiłem w wała, nie wyobrażacie sobie. Myślałem tak: plakat przyciąga uwagę, tytuł z pewnością jeszcze bardziej, a skoro ocena tego dzieła oscylowała wokół 4/10, stwierdziłem że film ten nie może mnie zawieść. Cztery na dziesięć… przecież to jakieś opus magnum!
Twarde fakty są jednak takie, że rzeczywistość od raz spuściła mi tak sowity i obfitujący rany cięte łomot, że mój spaniel wył i drapał w drzwi jak opętany, jeszcze chwilę po tym, gdy mocno pijany kładłem się spać. Pozwólcie zatem, że skrobnę wam co nieco o warstwie fabularnej, spoczko?
Tak się to już w Ameryce robi, że gdy grupka znajomych chce się spotkać po latach, trzeba wynająć ogromną chałupę, w której kiedyś tajemniczy zabójca wcierał krew nastolatek w szyby, podłogi i aksamitne firanki z dziwnymi pomponami. To absolutnie konieczne.
Gdy lekko podstarzałe panienki i ich znajomkowie wkraczają do posiadłości, zaczyna się istna masakra! Nie chodzi o mordy i flaki, ale o to, że głupie gadki i ciągłe kopulacje są jedynym, na co było stać scenarzystów… a trwa to cholerstwo ponad półtorej godziny!
Kiedy już w końcu dochodzi do zabójstw, ekipa postanawia wcielić się w role prywatnych detektywów i ustalić kto stoi za zbrodniami. A musicie wiedzieć, że bardzo ciężko będzie wam dotrwać do finału. Gwarantuję.
Czy potworem w ludzkiej skórze jest milusia blond panienka? Natarczywa i mocna w łapie lesbijka? Tego musicie dowiedzieć się sami. Ale za diabły tego nie polecam.
Gdybym miał zliczyć ile razy oczy zamykały mi się podczas podziwiania tego paździerza, musiałbym chyba dosztukować sobie więcej palców, bo dwadzieścia jeden, to zdecydowanie za mało.
Nim zdecydujecie się na seans, kilka razy zastanówcie się czy czasem nie macie czegokolwiek innego do zrobienia, dobra? A założę się, że macie.