Recenzję serialu opływającego w zachwyty ostatnio z każdej możliwej strony miałem napisać po skończeniu całego sezonu, ale jednak zmieniłem zdanie i postanowiłem wrażeniami podzielić się stopniowo. Ponieważ serial jak to serial, jest sporo aspektów do opisania, to aby uniknąć typowego tl’dr omówimy sobie najważniejsze składniki sukcesu Stranger Things na raty. Gotowi?
Część pierwsza- sentymenty i resentymenty.
Ponieważ jestem aktualnie na etapie piątego odcinka mogę co nieco powiedzieć o wychwalanym klimacie magicznych lat 80, które, jak nikogo chyba nie trzeba przekonywać, dla gatunku horror/mystery był wiekiem złotym. Oczywiście mógłbym bawić się w wymienianie nawiązań, ale wszystkie fora tematyczne i portale z recenzjami od tego pękają. Mógłbym napisać, że nie napiszę nic na ten temat, bo cała frajda w odkrywanie samemu. Mógłbym też napisać, że opisywanie tego nie ma sensu, bo dla kogo okres, do którego stylistyki Stranger Things nawiązuje nie przypadł na lata filmowej młodości i tak tego nie zrozumie, a tym, dla których przypadł tłumaczyć nie trzeba.
Mam taką teorię (w sumie chyba skądś ją zaczerpnąłem), że pokolenia stylistycznych doświadczeń dzieli się według kryterium filmowej traumy dzieciństwa. Wszyscy znamy poczucie moralnej wyższości poruszonych śmiercią Mufasy nad tymi przejętymi spetryfikowaniem Asha Jeśli jednak jesteś, tak jak ja, tym, który jednym i drugim, a nawet tym od Dublmedora (okej to mnie ruszyło) może powiedzieć „Bitches, please, Artax na Bagnach Rozpaczy, mówi to panu coś?” to Stranger Things jest dla ciebie. Znaczy to bowiem, że masz wrażliwość stylistyczną ukształtowaną w czasach Kina Nowej Przygody i nie trzeba ci tłumaczyć „dlaczego nowej jak przecież starej.”
Pisanie, że jest to serial składający hołd stylistyce tamtych czasów, ze szczególnym uwzględnieniem New Adventure Cinema, horroru i fantastyki, odwołujący się do tamtej filmowej epoki, czerpiący z niej lub wykorzystujący jej najlepsze motywy jest lekkim nieporozumieniem. Oczywiście easter eggów jest tam masa, ale, abstrahując nawet od nich, serial ten jest jakby żywcem (żywcem, żywcem) wyjęty z lat 80. Dosłownie ogląda się go w sposób, który pozwala zapomnieć, że jest serialem współczesnym, który ma jedynie opierać się na tamtej stylistyce. Ze wszystkich rzeczy jakie widziałem (a trochę już widziałem) we współczesnej telewizji this is as close as you can get.
Pierwsze odcinki doskonale wprowadzają w ten klimat, ale, jeszcze raz podkreślam, to wprowadzane nie jest jakoś szczególnie stopniowo budowane, bo wszystko jest zrealizowane tak, że od pierwszych minut zapomina się o „tym całym newschoolu”. Można więc dać się pochłonąć od razu.
A potem pojawia się tajemnica. Która po kilku odcinkach, które już obejrzałem nadal jest bardzo tajemnicza, ciągle myli tropy i wykorzystuje równocześnie masę różnych (fajnych!) wątków. Aż się sam zastanawiam jak to rozwiążą i co właściwie oglądam. Ale o tym już w następnej części, po obejrzeniu kilku kolejnych epizodów.
No i co można wynieść z takiej oceny klimatu serialu? Nie czującym tej stylistyki nijak nie da się go dobrze sprzedać. Natomiast dorosłym dzieciom mojej epoki mogę powiedzieć: „Goonies, fuck yeah!”
http://horroryonline.pl/serial/stranger-things/33