Horror „Spirala” z roku 2019 (nie mylić z zapowiedzianym filmem z uniwersum „Piły” o tym samym tytule) to obraz z gatunku „slow burn horror movie”, który to gatunek lubimy nazywać „klimatycznym horrorem minimalistycznym”. Jest to może trochę zwrot nieprecyzyjny, bowiem sporo dzieł pod niego podciągamy, ale w tym przypadku chodzi o opowieść łączącą motywy grozy z dramatem a nawet wątkami obyczajowymi. Tworami w podobnym stylu są np : „Herdeitary. Dziedzictwo”, „The Lodge”, „Babadook”, Pyewacket”, „9 sesja”, „The Witch”, „Lśnienie”, „Lighthosue” czy (choć trochę w mniejszym stopniu) „Zło we mnie” . Kto śledzi naszego bloga, ten pewnie wie, że wspomniane filmy oceniliśmy wysoko, a sam gatunek jest w zasadzie naszym ulubionym. Nie da się ukryć, że jest też dość kontrowersyjny, Część fanów horrorów, uważa, że są to dzieła spod znaku „aktor patrzy w lewo, aktor patrzy w prawo” oraz, ” co to za horror skoro to dramat”. Wobec takich opinii, możemy tylko powiedzieć jak Rysiek Ochócki- „Trudno co robić”. No i odpowiedzieć na pytanie czy „Spirala”, podobnie jak wymienione wyżej filmy trafił w „me gusta”.
Najpierw jednak klika słów o fabule. „Spirala” opowiada o parze gejów, która wraz z córką jednego z nich wprowadza się do domu w niewielkiej miejscowości. Jak to w niewielkich miejscowościach, społeczność jest dość hermetyczna. Z początku mieszkańcy wydają się być pozytywnie nastawieni do bohaterów, ale to tylko pozory. Z czasem wokół pary mężczyzn zaczynają się dziać dziwne i złowieszcze rzeczy. Sąsiedzi są coraz bardziej zagadkowi i tajemniczy a nawet wydają się być członkami dziwnego kultu. Atmosfera robi się coraz gęstsza, tajemnice się mnożą i robi się coraz bardziej niewesoło. Nie wiadomo jednak co z wydarzeń jest prawdą a co złudzeniem, gdyż młodszy z bohaterów jest nawiedzany przez bolesne wydarzenia z przeszłości wpływające na jego psychikę, a że historia jest opowiadana tak jakby z jego perspektywy, widzowie mogą mieć wątpliwości co do jego poczytalności.
Zanim przejdę do plusów i minusów „Spirali” chciałbym jeszcze napisać dwie rzeczy.
Po pierwsze- tak, fakt homoseksualizmu bohaterów jest istotną a nawet kluczową sprawą w kontekście fabuły i przede wszystkim (bardzo uniwersalnego) przesłania filmu, i nie, nie jest lewacką propagandą, bez której obraz mógłby się obyć. Nie mógłby, nie w tym kształcie, sensie i istocie.
Po drugie, pozwolę sobie na pewną dygresję. Horrory, a zwłaszcza te dobre zwykle odnoszą się do rzeczywistych lęków towarzyszących ludziom. Zawsze, ale przede wszystkim kilkadziesiąt lat wstecz, był to lęk przed diabłem („Egzorcysta”); wraz z rozwojem technologii i odkryciami astronomicznymi pojawiały się wątki najeźdźców z kosmosu („Obcy”, „Predator”); w latach 80tych natomiast, kiedy w świadomości opinii publicznej upowszechnił się termin „seryjny morderca”, królowały slashery.
Dlaczego o tym piszę? Bo chciałem podzielić się spostrzeżeniem, jakie lęki moim zdaniem są eksploatowane ostatnio w horrorach. Część z nich objawia się poprzez nowy podgatunek grozy tzw. „cyberhorror”, a część właśnie poprzez „slow burn horrors”, które, jakby się zastanowić są w sumie wytworem kina grozy XXI wieku. W czasach charakteryzujących się ciągłym przyspieszaniem życiowego pędu, spłyceniem relacji międzyludzkich, pogonią za karierą i niepewnością co do przyszłości, w czasach gdy depresja jest bardzo częstą chorobą, coraz częściej w kinie eksploatowane są fobie społeczne, ale też bardziej osobiste, intymne lęki. Strach przed rozpadem rodziny, samotnością, wyobcowaniem, niezrozumieniem a nawet utratą pracy (jak choćby w „9 sesji”). Oczywiście nie są to lęki typowo horrorowe, ale doskonale służą jak składnik potęgowania ciężkiego klimatu i niepokojącej atmosfery. Tak jest poniekąd w „Spirali”, gdzie dramat głównych bohaterów jest niezwykle angażujący i przytłaczający.
W sumie jest to też motyw dość oryginalny. To duży plus. Typów wątków dramatycznych widywało się już kilka, ale takiego, to jeszcze nie. I co fajniejsze, jest to motyw ogólnie dość aktualny jeśli chodzi zjawiska społeczne, a jednak w kinie grozy nie był zbytnio eksploatowany. Jest w tym coś z Jordana Pelle’a, (co naturalnie nie jest zarzutem, wręcz przeciwnie), ale w gruncie rzeczy to coś nowego.
Dobry (choć nie pozbawiony wad) jest też sposób budowania atmosfery chwytami horrorowymi. Dostajemy tu sprawdzone patenty, a że są zastosowane właściwie, budują naprawdę mroczną, ciężką, tajemniczą i posępną atmosferę, zwłaszcza, że jak się wcześniej wspomniało, są „podbite” wątkami dramatycznymi. Owa atmosfera przywiodła mi na myśl momentami nawet klasycznego „Wicker Mana”. Wiadomo, zamknięta dziwna społeczność, zasugerowane praktyki okultystyczne i obrzędy, któż tego nie lubi?
No i zakończenie. Jest świetne. A właściwie nie to jest w nim świetne, że jest świetne (chociaż spodziewane), ale to, że mocno „wybrzmiewa”. Przy bardzo umiejętnym budowaniu złowieszczej atmosfery, doprawionej angażującym i przygnębiającym dramatem z domieszką tajemnicy, mocne, gwałtowne i brutalne spointowanie historii musiało po prostu zagrać. Kurde, jak my to lubimy!
Bardzo dużą zaletą jest też przesłanie opowieści. Jest jednocześnie „na czasie”, ale też uniwersalne. I prawdziwe. I sprawia, że „Spirala” jest czymś więcej niż filmem rozrywkowym mającym dostarczyć przerażających doznań. Oczywiście czy jest ono jakieś przenikliwe, to można się spierać. Ale porusza.
A wady? Jest klika, choć drobne. Ale wobec „klimatycznych filmów minimalistycznych” jestem jak sienkiewioczowy Petroniusz wobec „Pożaru Troi” Nerona. Wymagam więcej. W końcu „slow burn movies” to kino mające ambicje, a skoro tak musi próbować sprostać im jak najlepiej.
I oczywiście „Spirali” się to udaje, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Drobną wadą jest na przykład to, że o ile wątki dramatyczne są oryginalne, to te horrorowe już nie tak bardzo. Oczywiście działają (i to jak), ale nie można się oprzeć wrażeniu, że już się to gdzieś kiedyś widziało.
Kolejny minus jest troszkę większy aczkolwiek też nie jakiś gigantyczny. Otóż filmy z gatunku, do którego należy „Spirala” zwykle mają jeden z dwóch (lub oba) charakterystycznych elementów, które niejako są typowe dla tego rodzaju fabuł. Pierwszy to dwuznaczne zakończenie. Pozostawiające pole do interpretacji i dyskusji, często przy tym także metaforyczne. Tak było w „Babadook”, „Pyewacket” czy oczywiście w „Lighthouse”. Uwielbiam takie rzeczy, aczkolwiek nie jest to warunek konieczny, żebym uznał „slow burn movie” za dzieło bliskie ideału.
Na przykład w takim „Hereditary” czy „Zło w we mnie” czegoś takiego nie było. Była za to zagadka i tajemnica, dozowana tak, że do samego końca nie wiadomo, czego było się spodziewać. Przez co finał bardziej szokował.
W „Spirali” niestety nie ma ani jednego ani drugiego. Nie ma dwuznaczności w finale ani zaskakującej zagadki, której elementy dozowane byłyby umiejętnie. Oczywiście jak wspomniałem fabuła „Spirali” oferuje tajemnicę, ale jest to tajemnica dla bohaterów. Średnio obeznany w horrorze widz będzie wiedział „dokąd ten pociąg zmierza” (tudzież „za czym kolejka ta stoi” LOL) i nawet jak w toku historii dostajemy drugi klucz interpretacyjny, to jest on tak oczywisty, że raczej nikt nie będzie brał go pod uwagę, zwłaszcza w kontekście tego, o czym między innymi opowiada historia.
Mimo wspomnianych wad „Spirala” jest prawidłowo wyegzekwowanym „minimalistycznym horrorem klimatycznym”. A to bardzo dużo. Oferuje oryginalne, angażujące i przytłaczające wątki dramatyczne, mroczną, posępną atmosferę z poczuciem zagrożenia i motywami okultystycznymi, bardzo udane „dosadne” zakończenie oraz świetne, uniwersalne, wartościowe przesłanie. Dajemy znak jakości „Dobry Horror”.
P.S. W brew pozorom nie wszystkim klimatycznym horrorom minimalistycznym wystawiamy wysokie noty. Nie jesteśmy np fanami „I am the pretty thing that lives in the house” czy ostatnio obejrzanego „Deadline”. Parę innych pewnie by się jeszcze znalazło.
autor: GoroM