SMOLEŃSK
Gdy kilka miesięcy temu wybrałem się na ten film do kina… no dobra, ledwo zacząłem recenzję i już mnie się żarciki trzymają. Za żadne skarby nie chciałym zobaczyć tego na wielkim ekranie, z tych oto trzech powodów:
- Nie ma w tym filmie rekinów
- Nie znajdę tutaj planujących podbój świata nazistów
- Z reguły unikam naszych rodzimych produkcji
Tak więc sami widzicie, że moje argumenty są celne, poważne i niepodważalne w swej autentyczności. Jak się zapewnie domyślacie, zamiast wizyty w kinie, wybrałem opcję wypożyczenia limitowanej edycji tego dzieła na VHS i uzbrojony w po zęby w browary zacząłem seans.
Nie spodziewałem się znakomitych efektów specjalnych ani również przyzwoitej, misternie tkanej intrygi, ale okazało się to gorsze, niż początkowo zakładałem.
Fabuły raczej nie będę wam opisywał, bo nie ma tu wiele to przedstawienia. Tuż po zamochu… zamiechu… katastrofie pod Smoleńskiem, pewna dziennikarka stacji TVM (!), niczym gówno pływające w przeręblu kręci się wokół rodzin ofiar oraz podekscytowanych tym wydarzeniem, zwykłych zjadaczy smalcu, by wyłuskać ich najbardziej prymitywne zachowania.
Chodzi tu oczywiście o tę stronę społeczeństwa, która uważa, że samolot został zniszczony na wskutek bomby czy też gwiezdnego krążownika szos, którego zdjęcie widzicie poniżej.
Widzimy jakieś wywiady, obrońców krzyża, których zła i podstepna telewizja stara się ukazać jako wariatów ( 😀 ), morderstwa mające uchodzić za samobójstwa i takie tam ciekawostki, jak zaprezentowanie widowni byłego premiera, przechadzającego się z Putinem po molo.
I choć pod koniec filmu pojawia się nawet motyw paranormalny niczym z „Archiwum X”, to dla widza jest już po przysłowiowych ptakach. Jedyną rzeczą, jaka różni to wątpliwej jakości dzieło od „Na wspólnej” czy „Szpitala pod ociemniałą czaplą”, jest brak jakiegokolwiek lokowania produktu.
Reszta to już historia. Tuż po seansie zaczęły mnie boleć kolana, a moje lewe udo zesztywniało jak granulat spożywczy wyciągnięty na słońce z zimnej lodówki. Mam mówić prościej? Unikajcie tego badziewia.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: