Wszystkich czterech czytelników naszego bloga (my sami oraz przysłowiowy szwagier) zorientowało się już zapewne, że mam pewną słabość do komedio-horrorów. Mam tu oczywiście na myśli nie luźne zbiory skeczy typu Straszny film, tylko parodie czysto gatunkowe. Właściwie wszystkie mi się podobały: od typowych komedii typu Wampiry bez zębów czy Co robimy w ukryciu, przez mieszanki w stylu Dead and Breakfast, filmy wyśmiewające reguły gatunku jak np. Domek w głębi lasu, Krwawa Uczta lub Dead Snow, po czarne komedie, a nawet jazdy po bandzie jak np. Hell Baby. O klasykach spod znaku Evil Dead nie wspominając,
Nic dziwnego, że musiałem sprawdzić obraz pod wdzięcznym tytułem Śmierćgazm. I uwaga….podobał mi się. Zaskoczeni?
Fabuła (za filmweb.pl) prezentuje się mniej więcej tak: Po umieszczeniu matki w szpitalu fan heavy metalu Brodie zostaje wysłany do swojego bardzo religijnego wujka Alberta i ciotki Mary. Na miejscu ma problem z dostosowaniem się do wymagań rodziny, na dodatek nękany jest przez kuzyna Davida. Mimo trudności zakłada zespół „Deathgasm” z nowo poznanymi kolegami Zakkiem, Dionem i Gilesem. Gdy włamują się oni do miejscowego, opuszczonego domu, odkrywają, że mieszka tam potajemnie jeden z ich idoli, kontrowersyjny muzyk Ricki Daggers. Daggers daje im magiczny arkusz z nutami, po czym zostaje zamordowany przez kultystów poszukujących tego ważnego skrawka papieru. Nie wierząc w czarną magię, członkowie zespołu grają mroczną melodię i nieświadomie przyzywają króla demonów. Razem ze swoim zespołem i Mediną, w której jest zadurzony, Brodie musi znaleźć sposób, by pokonać piekielnego demona.
Tak skonstruowana fabuła posłużyła do zbudowania obrazu opartego na bardzo nieoryginalnych rozwiązaniach, których nieoryginalność niespecjalnie przeszkadza w czerpaniu rozrywki z tego filmu, a to z następujących powodów
– większość pomysłów mimo ich wtórności jest z tzw. „gatunku zawsze spoko”
– jeden pomysł (zasadniczy) jest, jakby to rzec, nieoryginalny aczkolwiek niewtórny tzn. jest absolutnie oczywisty, ale chyba nikt jeszcze w filmie go nie wykorzystał, a aż się prosiło.
Co do składników, które są zawsze spoko to jednym z nich jest fakt, że Śmierćgazm jest hołdem dla kina z gatunku Martwego Zła, Martwicy Mózgu itp., itd. Kto nie lubi takiego kina, bo mu np. się przejadło, macki do góry. Tak myślałem. Jest tu bardzo dużo wesołego, campowego gore, zrealizowanego na odpowiednio udanym poziomie. Chyba nie ma się co rozpisywać. Wszyscy wiedzą, co chodzi. Dla mnie taki klimat to zawsze plus.
Drugi mały plusik to humor. Jest o charakterystyczny dla kina z rodzaju, o którym mowa wyżej, ale oprócz tego Śmierćgazm wzbogacono o dowcipy charakterystyczne dla młodzieżowych buddy movies o looserach, a dodatkowo nawiązujące do osób głównych bohaterów, czyli naszych true metali- co oznacza trochę humoru odwołującego się do subkulturowych stereotypów. Żarty zaś są na różnym poziomie, niewysokim, ale na szczęście też nie rynsztokowym (poza jednym hardcorowym, ale w gruncie rzeczy też zabawnym; zważywszy, że humor tego rodzaju nie jest nadużywany w filmie, taka częstotliwość nie razi)- nie jest to zatem poziom ścian toalet miejskich, bardziej ostatnich stron zeszytów gimnazjalnych, ale wskazana już różnorodność sprawia, że ten aspekt też jest raczej ok. Uśmiałem się więcej niż parę razy.
Tym ostatnim pomysłem, który jest oczywisty, ale jakoś wcześniej się z nim nie spotkałem, to uczynienie bohaterami filmu o przywoływaniu szatanów i demonów nastoletnich metalowców, a w zasadzie nawet samej muzyki. Dotąd przywoływanie zła zdarzało się różnego rodzaju kultystom, przypadkowym turystom, młodzież collegowej, czirliderkom, detektywom itp. Logicznym jest, że wreszcie powinno trafić długowłosych fanów Satanic Black Deat Doom Voodo Morbid Metalu czy jak tam. Jest to okazja do paru wspomnianych żartów odwołujących się do stereotypów oraz mrugnięć okiem do znawców muzyki metalowej.
Gdzieś tam w tle jest jeszcze takie lekkie kino kumpelskie, co to się ziomy kłócą o dziewczynę, a na końcu i tak wygrał hip-hop jak mawiał Hirek Wrona metal, jak mawiał Nocturno Culto.
Ostatecznie jest to takie kolokwialnie nieszczególnie mądre (nie kolokwialnie: głupawe) rozrywkowe 6/10. Dla ludzi tolerancyjnych na opisany rodzaj humoru na tyle rozrywkowe żeby się nie nudzić.