Nie jestem fanem pierwszej części „Skowytu” a że pozytywne wrażenie wywarły na mnie jedynie takie smaczki, jak motyw transformacji, finał, a także niezły wygląd wilkołaka, tak więc sami rozumiecie, że nie spodziewałem się po sequelu żadnych fajerwerków. Z drugiej strony, nie spodziewałem się też, że będzie to aż tak żenujące doświadczenie.
Panienka, która w finale poprzedniej części została nafaszerowana ołowiem na wizji, wyleguje się teraz w swojej trumnie i nie jest tak do końca martwa, jak by się to mogło wydawać postronnym ludziom. Po ciało denatki zamierzają wrócić jej bracia i siostry czyli kudłaci przedstawiciele wiadomego gatunku, z którymi na pieńku ma pewien podstarzały jegomość.
Okazuje się on być specjalistą od okultyzmu i stara się przekonać brata zmarłej, jak wielkie zagrożenie czai się tuż za wychodkiem. Stirba, przywódczyni „futerkowców” powróciła do tego świata i zamierza hulać tak, że okoliczni menele padną z wrażenia… martwi.
W końcu braciszek, wraz z małżonką dają wiarę siwowłosemu pogromcy nadnaturalnych stworzeń i ruszają na przysłowiowej „pełnej kurwie”, by obić ryjek zakochanej w rockowych okularkach i lateksie królowej.
„Glupiuki”. To słowo najlepiej pasuje do recenzowanego tu filmu i nie raz, nie dwa zakrywałem twarz poduszką, byle nie musieć patrzeć na co poniektóre sceny. Swoją drogą, dobrze, że zacząłem brać tabletki na nadciśnienie, po podczas oglądania z pewnością byłbym czerwony jak cegła… i rozgrzany jak piec.
W każdym razie, wciąż nie zmieniłem swojej opinii o tej marce i bardzo wątpię, że kolejne części wywrą na mnie lepsze wrażenie, ale cóż, pożyjemy zobaczymy.