Trzeba przyznać, że ostatnie moje spotkania z francuskim kinem grozy były nad wyraz udane. Jak się tak zastanowić to zasługa oryginalności stylu, w jakim opowiadane były filmy, które ostatnio oglądałem. I o ile Haute Tension stanowił obraz dość mocno siedzący w klasyce, rozwinięty jednakże według pomysłowej stylistyki , to dopiero jednak Sheitan doprowadził sposób opowiadania historii do granic dziwaczności.
Z jednej strony można powiedzieć, że film ten również czerpie z dorobku ogranych gatunków horroru. Trochę to i prawda. Ale szybki research pokazujący jak się o tym pisze, wskazuje jednak, że i z taką oceną jest pewien problem, bo zauważa się, np. że a to wariacja na temat „wrong turn” movies, a że skrzyżowanie Inbred z Dzieckiem Rosmary, a że tradycyjne redneck cannibalistic, a że teksaska masakra, a że kino gangsterskie, a że czarna komedia, szalona rodzinka, nastolatki w opałach, groteska, parodia czy co tam jeszcze. Czyli wszystkim coś dzwoni, ale po pierwsze, nie do końca wiadomo w którym kościele (szatana), a po drugie, każdemu trochę co innego. A zatem, nawet jak wnioski o tych wszystkich nawiązaniach są w pewnym sensie prawdą, to, z powodu, o którym zaraz, robi się z tego tzw. trzecia prawda tischnerowska.
Wszystkie te porównania tracą bowiem na znaczeniu wobec tego w jaki sposób historia przedstawiona w Sheitan jest opowiedziana!
Teoretycznie fabuła to nic nowego. Grupka przyjaciół, która zabawę rozpoczyna w nocnym klubie, postanawia kontynuować imprezę (z klubu ich wyrzucili) u nowo poznanej na imprezie koleżanki, w jej uroczym domku na uroczej wsi. Kiedy docierają do owej posiadłości oczywiście okazuje się to straszne zakuprze, ale komu miałoby to przeszkadzać przecież. Podejrzeń naszych zuchów nie wzbudza także kąsający kozioł (najwyraźniej nie oglądali the Witch), ani ekscentryczny (hahah) zarządca posiadłości – niejaki Joseph (to już trochę dziwne, zważywszy na jego hmmmm zachowanie, o czym zaraz, z resztą poglądowy obrazek poniżej- w tej roli rewelacyjny Vincent Cassel).
Z drugiej zaś strony, kto by się tym przejmował, jeśli dziewczyny ładna (a ładne) i chętne (a chętne). Tym samym impreza jest kontynuowana w klimatach rozrywkowo-wiejskich. Widz jednak już wie, że wizyta naszych bohaterów u dziwacznej rodzinki ze wsi dla kogoś nie skończy się dobrze, pewnikiem dla tych pierwszych.
Jak widać po opisie fabuły można faktycznie wnioskować, że „wszystko to już widzieliśmy”, ale ten film jest zrealizowany tak, jakby na każdy zarzut typu : ” o, to klasyczne wrong turn movie”, reżyser odpowiadał „tak? a takie wrong turn movie widziałeś?” Generalnie mimo natłoku niby znanych motywów, do samego końca towarzyszyło mi wrażenie: „co ja pacze” i to przez duże Co Ja Pacze?
Film ten jest tak dziwnie opowiedziany, że, jak już wcześniej napisałem, wszelkie porównania, nawet trafne, tracą sens. Wszystko tu jest tak nie na miejscu, że aż trudno to opisać, jest tak dziwne, że nawet ta sama „dziwność” jest nietypowa. Z kolejnych porównań mnie się nasuwa takie skojarzenie jakie przytoczyłem w recenzji do Bone Tomahawk, czyli dotyczące tego typu horroru, w którym przez 90% czasu ekranowego nie ma konkretnej akcji, ale zagęszczanie sytuacji pod jeden kulminacyjny moment, który przez to budowanie napięcia uzyskuje mocniejszy wymiar. Tu też, niby tak, ale znów- wszystko dzieje się w tak dziwny sposób, że faktycznie atmosfera gęstnieje i się udziela, ale głównie bardziej w kierunku poczucia absurdu i groteski. Jest to niezły zabieg bo widzowi bardzo, oj bardzo udziela się nienormalność sytuacji.
Nie wdając się w szczegóły wszystko w tym filmie idzie wskazaną ścieżką: od specyficznie dobranej muzyki poczynając ( francuski hip-hop i aż chce się dodać „holenderski skun” w związku z ciągle towarzyszącym wrażeniem, że musieli coś palić na planie), po pomysły na poszczególne sceny i zdarzenia (jak np. kompletnie odjechana scena w gorących źródłach) po najważniejsze, czyli pokręcone do granic możliwości aktorstwo. I uwaga, mimo, że większość zwraca uwagę na Vincenta Cassella, to trzeba przyznać, że wszyscy aktorzy dają radę. Oczywiście można tego nie dostrzec na tle właśnie roli Vncenta, którego kreacja to jedna z większych petard jaką widziałem w kinie, nie tylko grozy, ale w ogóle! To trzeba zobaczyć, chociażby po to, żeby stwierdzić jak bardzo się nie podoba (choć trudno mi sobie wyobrazić, że komuś się nie spodoba).
Generalnie stopień zwariowania w tym filmie osiąga takie stężenie, że trudno napisać jakąś sensowną recenzję. Mnie ten film się podobał, ze względu na swą oryginalność, szalone kreacje i właśnie taką pokręconą atmosferę, że faktycznie widz wciąga się w nastrój psychodelii i kalejdoskop szaleństw, aż do samego finału który nawet na tle całego filmu jest mocno schizowy. Oczywiście pewnie wiele osób tego nie kupi, zwłaszcza, że sceny stricte horrorowe to ostatnie 10 minut filmu, ale cóż ,to pewnie jak w tym porównaniu z serem pleśniowym, że ..no tego…wiecie o co chodzi. Ten zgniły smak wymaga jednak pewnego wyrobienia smakowe odbiorcy mwahahaha.
Na koniec dodam, że odnośnie tego filmu, spotkałem zarzut, że nawet na tle typowych slasherów zachowanie młodzieży jest co najmniej głupawe, no bo to niewiarygodne, że tak z imprezy lecą w jakieś obce strony i dają się wciągnąć w wir dziwnych wydarzeń nie zważając na coraz wyraźniejsze znaki ostrzegawcze, świadczące o tym, że sytuacja coraz bardziej jednocześnie staje na głowie i na ostrzu noża.
No cóż:
Generalnie akurat mnie się wydało to dość przekonujące, ale, wiecie to jak w tej piosence: osiedlowe akcje, co chcesz o nich wiedzieć, musisz być z nami robić to żeby wiedzieć hahah (pozdrawiam weteranów dnia drugiego, a nawet i piątego z Gałkówka, Zgniłych Błot, Adamowa, Powidza czy Międzybrodzia i innych tego typu okolic:))
Dziwna recenzja? To obejrzyjcie film.