„Rose Madder” jest troszkę nietypową książką mistrza. Oczywiście pod względem formalnym, narracji czy języka jest to cały czas ten sam, fantastyczny styl. Jej nietypowość polega na tym, że choć obecne są w utworze wątki nadprzyrodzone (o czym informuje nas już skrót fabuły z tyłu książki), to nie one są źródłem grozy.
Ale przyjrzyjmy się fabule. Opowiada ona o losach kobiety, która przez wiele lat cierpi katusze w małżeństwie z psychopatą. Pewnego dnia Rosie (tak ma na imię bohaterka) zbiera się na odwagę i w przysłowiowych „samych laczkach” wychodzi z domu, wsiada do autobusu i odjeżdża w siną dal, byle dalej od męża. Niestety mężulek nie ma zamiaru puścić tego płazem, a że jest na dodatek policjantem, więc wie jak się tropi zbiegów. Zaczyna się pełen napięcia pościg.
Celowo tak szczegółowo opisałem fabułę, gdyż okładka (przynajmniej wydania, którego jestem posiadaczem), choć też o opisanym wątku wspomina, kładzie nacisk także, a może przede wszystkim, na wątek nadprzyrodzony. Otóż (nie będzie to spoiler skoro jest opisane na książce) Rosie w trakcie układania sobie życia z dala od szaleńca, kupuje stary obraz, który ma taką właściwość, że jest magiczny i można do niego wejść, z czego oczywiście bohaterka korzysta by ukryć się przed mężem. Takie postawienie sprawy mnie trochę zmyliło, bo miałem wrażenie, że stanowi ono clou i szkielet fabuły oraz, że będzie to główny sposób straszenia. Prawdą jest natomiast to, że jest to tylko niewielka część opowieści i w ogóle zdaje się doklejona na siłę, zbędna, niepasująca, i że historia mogłaby toczyć się bez niej. Należy też dodać, że w „Rose Madder” nie ma klimatu powoli wślizgującej się niepostrzeżenie grozy, coraz bardziej rozpełzającej się w świecie przedstawionym i kumulującej się w pełnym grozy finale.
Muszę przyznać, że, ponieważ spodziewałem się typowego Kinga, na początku czułem się zdezorientowany, potem rozczarowany a chwilami nawet wkurzony (zwłaszcza przy wątku nadprzyrodzonym). Na szczęście było tak tylko do pewnego momentu. Bo „Rose Madder” to pełnokrwisty, mocny, momentami wstrząsający thriller połączony z dramatem obyczajowym.
Główny szkielet fabuły (czyli tropienie żony przez szalonego męża) jest niesamowicie wciągający, trzymający wszystkie nerwy napięte do granic możliwości, a to w jaki sposób szwarccharakter, stacza się w odmęty szaleństwa jest opisane w sposób naprawdę wywołujący ciary.
Niesamowitym zabiegiem, jeszcze bardziej zwiększającym i tak wysokie stężenie napięcia, jest podwójna narracja. Otóż historia jest na zmianę przedstawiona oczami żony i męża.
W kobiecych rozdziałach Rose stara sobie ułożyć życie i powoli jej się udaje, a „w męskich” tymczasem psychopatyczny mąż zbliża się nieubłagalnie do nieświadomej ofiary, coraz bardziej szalony, zdeterminowany i niebezpieczny. I chociaż King już nie raz zadziwił mnie swoją wyobraźnią i umiejętnością oddania osobowości postaci, to łatwością, z jaką przeskakuje z głowy zaszczutej, zagubionej i bezradnej niewiasty, do głowy pełnego nienawiści szowinisty i mizogena o morderczych skłonnościach, zadziwił mnie raz jeszcze.
Na koniec muszę dodać, że chociaż (jak napisałem wcześniej), wątek nadprzyrodzony wydaje się doklejony, zupełnie jakby z innej bajki, nie ma prawie grozy i na dodatek odrywa nas od trzymającej w napięciu historii, to ma znaczenie metaforyczne i daje nam satysfakcjonujące zakończenie. I mimo, że przez pewną część lektury czułem się rozczarowany „niekingowością” utworu, to koniec końców, naprawdę zostałem wciągnięty. Na dodatek książka ma dające do myślenia, feministyczne przesłanie. Mnie poruszyła w bardzo ludzki sposób, bo i groza jest bardzo prawdziwa, namacalna i rzeczywista.
„Rose Madder” to całkiem niezły thriller z przesłaniem.