Po tym jak Jacob podzielił się wrażeniami jak to nowy Predator jest katastrofalny ( jakże trafną recenzję możecie przeczytać tutaj), postanowiłem sobie odświeżyć jak to było z tymi starymi Predatorami. Oczywiście jedynki nie musiałem, albowiem wiadomo, że 10/10, więc zacząłem od dwójki. Na pewno i tak sobie jedynkę odświeżę, a tymczasem przyszło mi się podzielić z Wami wrażeniami z Predatora 2 właśnie.
A były to wrażenia nad wyraz…..satysfakcjonujące.
Akcja Predatora 2 dzieje się po historii z legendarnej „jedynki”. Nawiązuje jednak do niej w sumie w kilku zdaniach, więc można spokojne oglądać jako odrębne dzieło. Jest to o tyle łatwe, że Predator 2 nie próbuje dorównać czy naśladować swojego pierwowzoru, jednakowoż bierze z niego wiele (tych najlepszych) istotnych elementów, a nawet subtelnie acz istotnie rozbudowuje uniwersum, co dało asumpt do zbudowania świata Predatorów, który znamy dziś, ale o tym za chwilę.
Pierwszą różnicą, która nie jest w sumie różnicą, jest przeniesienie akcji do gorącego Los Angeles. Wicie, rozumiecie, betonowa dżungla i takie tam. Zabieg nieskomplikowany i oczywisty, otwierający wiele prostych aczkolwiek bardzo widowiskowych możliwości, takich z których można upichcić bardzo smakowite danie.
Scenariusz jest prost jak włócznia Predatora.
Mija dziesięć lat od wydarzeń w dżungli, gdzie obca istota wymordowała niemal cały oddział komandosów. Tymczasem w Los Angeles panuje fala upałów, a na ulicach toczą się niebezpieczne wojny gangów. Jednak do miasta trafia coś znacznie groźniejszego, coś, co lubi upał, a polowanie na ludzi sprawia mu przyjemność. Tą istotą jest nieuchwytny drapieżca – Predator. Grupa funkcjonariuszy policji staje naprzeciw obcemu przybyszowi, mimo że ten ma nad nimi sporą przewagę.
Od razu trzeba powiedzieć: Predator 2 jest filmem bardzo dobrym. Po pierwsze bierze sporo z rzeczy, które były tak satysfakcjonujące w oryginale i rozbudowuje je według logiki sequla, czyli więcej, mocniej, szybciej, bardziej, ale jednocześnie nie w takim stopniu abym sprawiać wrażenie, że chodzi tylko o to i nie ma nic innego do zaoferowania albo żeby powstało uczucie przesytu. Zatem Predator jest większy, silniejszy i dostaje kilka nowych zabawek, z których świetnie korzysta (latające ostrze, włócznia, wyrzutnia siatek). Nadal jednak reżyser kładzie nacisk na jego majestatyczności i brutalną siłę. Sceny Predatora w akcji są naprawdę rewelacyjne, brutalne i krwawe, a najlepsze jest to, że wykorzystywane są wszelkie szerokie wachlarze ukazywania jatki fundowanej przez tytułowego łowce. Są sceny bardzo szybkie, gdzie dzieje się więcej niż na molo w Mielnie w noc lipcową, są sceny narastającej powoli grozy, po których wszystko dzieje się off screen i dostajemy tylko obrazowy efekt urządzonej jatki albo też sceny wypełnione powolniejszymi ujęciami ukazującymi wspomnianą przeze mnie wcześniej majestatyczność Predatora (szersze planu ujęcia podnoszenia ofiary na włóczni-mniam). Są też sceny, w których wiemy, że Predator rozprawia się z kim trzeba albo i nie trzeba, ale całość jest pokazywana wyłącznie przez ukazywanie reakcji bohaterów, którzy sami wszystkiego słuchają wyłącznie na słuchawkach (znanego z Obcego 1, ale mimo kalki, zawsze spoko). I choć drapieżnik dostaje tu duże pole (ofiar) do popisu w postaci postawienia na jego drodze gangów (jamajskich, latynoskich), policji, oddziałów specjalnych i Cthulhu wie kogo jeszcze, w sumie wszystkie sceny są niepowtarzalne. Reżyserowi starcza inwencji, choć Predator ma tu co robić, oj ma.
W ogóle przeniesienie wydarzeń do miasta służy całemu filmowi, pozwalając przenosić akcje a to na dachy, a to do magazynów. Postawienie przeciwko Predatorowi sił porządkowych miasta (plus gangi) pozwala szybko przeskakiwać akcję w stylu „najpierw ja ścigam, potem ścigają mnie”. No, nie można się nudzić. Całe miasto jest przy tym pokazane bardzo sugestywnie, w szczególności z jego brutalnym półświatkiem, gangami, brudem i panującymi upałami. Czuć naprawdę ten gęsty, klejący się od krwi klimat.
Mamy zatem tak dużo elementów, które polubiliśmy w Predatorze, a jednocześnie kilka dość nowych, ale nie powodujących dysonansu z klimatem serii.
Jednocześnie Predator 2 w tym mixie elementów dodaje jeszcze jeden, czyli charakterystyczne dla lat 90 połączenie powagi z odrobiną humoru.
Piękne jak lata 90 z jednej strony szanują klasykę, a z drugiej trzymają wobec niej zdrowy dystans (znak tej dekady, moim zdaniem). Otóż np. jest tu fajna scena parafrazująca tą najbardziej znaną z jedynki (tak, tak „one ugly mother****er”). Kiedy już protagonista myśli, że ubił naszego tytułowego łowcę i zdejmuje mu maskę, zaczyna to kwitować, że jest one ugly coś tam (dokładnie nie dosłyszałem bo zagłuszył to Lucjan Szołajski albo Tomasz Knapik, ale na pewno nie „mother****er”) Predator budzi się, łapie policjanta za gardło i tłumaczy, że jednak „mother***er”. Taki smaczków jest sporo, ale też nie za dużo. Balans między elementami grozy i „luzu” jest idealny.
Wszyscy aktorzy wypadają naprawdę dobrze. No, ale co się dziwić, taki Danny Glover (Zabójcza Broń) czy Gary Busey (Liberator) to klasycy ery vhs.
Realizacja efektów, a zwłaszcza- co pewnie najbardziej interesuje- samego Predatora, pokazuje wyższość najtisowych gumowych strojów i rekwizytów nad CGI, które może nadają się do mieczy świetlnych i gumowych strojów, ale nie do flaków, krwi i potworów.
I taki jest ten Predator. Nie ma się do czego przyczepić, wszystko wypada naprawdę…..znów użyję tego słowa…satysfakcjonująco. Ani minuta filmu nie została zmarnowana, przegadana czy coś takiego.
I na koniec dostajemy to subtelne rozpoczęcie budowania mitologii uniwersum, o którym pisałem na początku, mianowicie scenę z wręczeniem pamiątki, która wskazuje, że Predatorzy przylatywali tu polować już wielokrotnie i od dawna. Przy czym i tu nie jest powiedziane/pokazane ani o milimetr za dużo ani z mało.
Wszystko składa się na świetną całość. Można tylko napisać „Kurła, kiedyś to było”.