Nieśmieszny, wkurzający, bezkrwawy, fatalnie wykonany i diabelsko nudny. Gdybym mógł skwitować ten koszmarny szajs w jednym zdaniu, właśnie tak by to wyglądało, ale zapewne obrazilibyście się na mnie na śmierć za odwalanie maniany i tyle bym was widział… tak więc zmuszę się, by napisać o tym paździerzu coś więcej.
W pewnej nadmorskiej miejscowości mieszka młody chłopak, zabójczo zakochany w swej wybrance, o wdzięcznym imieniu Oceana. Jest on w życiu nieźle ustawiony, bo jego rodzicami są zblazowane, choć zamożne szychy, zarządzające wypożyczalnią jachtów, którymi rozbijają się rządni przygód i panienek w bikini imprezowicze.
Gdy w okolicy zaczyna brakować ryb, okazuje się, że w płytkich wodach grasuje żarłacz tępogłowy, którego każde pojawienie się przy molo powoduje lokalne trzęsienia ziemi, dzięki którym w ciągu trwania filmu, rekinek ma wyżerkę z kilkunastu młokosów… ta chamsko trzęsąca się kamera… matko święta. Pękający od nadmiaru kosmodolców rodzice są głusi na ostrzeżenia syna, który w pojedynkę musi zlać płetwiastą bestię po ryju i uratować swą przyszłą małżonkę.
A teraz prawdziwa bomba, a właściwie dwie… nie, trzy. Jesteście gotowi? Spójrzcie niżej.
Tak wygląda nasz rekin zabójca, a co gorsza, potrafi mówić… i śpiewać! Jedynie podczas finałowego pojedynku lekko chrumknąłem z rozbawienia, a jeśli chodzi o resztę seansu, spędziłem go w stanie, który do złudzenia przypominał zaawansowaną chorobę wrzodową.
Ten film to kompletna, pozbawiona jakichkolwiek walorów pomyłka, tak więc nie pozostaje mi nic innego, jak całym sercem odradzić wam bliższy kontakt z przygodami żarłacza gawędziarza. Jest źle.