Miałem już nadrobić zaległości z recenzji pastwiących się nad horrorami, które nam się nie podobały (trochę się zebrało), ale po kolejnym seansie zmieniłem zdanie i postanowiłem podzielić się jednak kolejnym (raczej) pozytywnym wrażeniem.
Film „Popcorn”, o którym tu mowa to taki trochę kazus dla horroru jak Commando dla filmów akcji- wygląda z jednej strony jak pierwowzór gatunku, jego dojrzała, rozwinięta wersja, a jednocześnie świadoma parodia (Pamiętasz jak mówiłem, że zabiję cię na końcu? Kłamałem).
Akcja Popcornu opowiada o tym, jak studenci filmówki (których pierwszą dyskusją jest przewaga Akademii policyjnej 5 nad filmami Bergmana), prywatnie fani horrorów, postanawiają zorganizować maraton horrorów dla innych fanów horrorów, a przygotowując ten maraton znajdują zaginioną taśmę reżysera horrorów, który na pokazie swojego horroru postanowił widzom w kinie będącym fanami horroru zorganizować zakończenie horroru na żywo mordując bodajże swoją córkę przed ekranem, co mu się nie do końca udało, ale horror wyszedł z tego jeszcze większy bo kino spłonęło wraz z fanami horroru i (podobno) samym twórcą horroru.
Po wielu latach, w czasie maratonu organizowanego przez naszych studentów ludzie zaczynają ginąć w sposób sugerujący, że ktoś chce dokończyć dzieło nieszczęsnego reżysera odgrywając brakującą scenę sprzed lat. Co więcej główna bohaterka zdaje się rozgryzać ten pattern już na samym początku, zanim ktokolwiek zdążył dobrze zginąć (to tak jakby odcinek Scooby doo zaczął się od Jinkis!), ale kwituje to jakże trafnym „byłby z tego dobry horror”.
Czujecie już horror-cepcję? Dla dopełnienia obrazu dodam, że ofiary giną głównie od elementów dekoracji i kina 4d, co jednocześnie jest synchronizowane z komentarzami z tandetnych filmów puszczanych z ekranu kina (w kinie). A tandeta jest to okrutna („Moskit 3d”, „Brutalny atak szokującego Electromana”, „Okrutny smród” itd)., zawierająca jakże trafne prawdy dla nas fanów kina grozy (Co prawda były tu prowadzone wieloletnie próby jądrowe, ale to nie może mieć nic wspólnego z gigantycznym moskitem, bo armia nigdy nie jest winna!).
Smaczku dodaje fakt, że film jest z roku 1991 (hołd erze VHS złożony w w samym środku złotej ery VHS!)
Jeśli śledzicie nasz blog wiecie już, że bardzo lubimy takie kino. Kolejne gagi i motywy (nawet takie elementy jak przebrania widzów seansu lub elementy dekoracji jak kapitalny zegar grozy) sprawiały, że film z minuty na minutę podobał nam się co raz bardziej. jednak…….tylko do pewnego momentu. Niestety tak mniej więcej w połowie film traci tempo, kolejne podobne patenty nie stanowią wystarczającego paliwa, żeby ten bardzo dobry stan utrzymać do końca. Po pojawieniu się „głównego złego” film zdaje się dryfować tak jakby twórcy chcieli go jak najszybciej doprowadzić do końca bez większego planu. Ponadto oczywiście- nie straszy (ale tu akurat nie chodzi o to).
Summa summarum seans ocenić należy raczej pozytywnie, dla koneserów horrorów będzie to świetna zabawa z kilkoma słabszymi (niestety głównie upchanymi w drugiej połowie filmu) momentami. Zatem film można spokojnie obejrzeć, bez poczucia straty czasu, ale jak równocześnie będziecie robić coś innego, bo ja wiem, prasować, donosić gościom trunki, albo rzucać w ekran popcornem czy co tam innego się robi w kinie np. polowo-samochodowym, to nic strasznego się też nie stanie.