Jeśli czytacie choć dwadzieścia procent moich recenzji to zapewne wiecie, że nie przepadam za tak zwanymi „found footage”, czyli filmami w których banda obesranych urwipołciów z kamerami biega po lasach i nagrywa bzdety.
Sorka ludziska, ale widziałem tego od cholery i jedynie garstka produkcji mi się spodobała, a gdybyście chcieli wiedzieć, słynne Blair Witch Project wynudziło mnie jak jasna cholera.
W tym jednak przypadku prezentuję wam film, który choć należy do tej samej dziwacznej rodzinki, to jednak posiada cechy, których brakuje ogromnej większości szmir i paździerzy z tego gatunku.
Ale o tym później, wpierw pizgnę wam zarysem fabularnym, co?
Otóż sprawy mają się tak: operator kamer, katolicki specjalista terenowy i ksiądz cwaniaczek wyruszają w pełną przygód podróż, podczas której mają stwierdzić, czy w pewnym kościele naprawdę dzieją się cuda.
Ludziska non stop mają na sobie kamerki „Oh no! Pro!” a także podsłuchują i podpatrują zabytkowy kościółek za pomocą przeróżnego technicznego instrumentarium.
O ile księżulo-przywódca wkurwia widza przez cały film, to dwójka różniących się jak ogień i woda pracowników jest przesympatyczna… powaga.
Miło ogląda się ich rozmowy, pogaduchy przy kielonie i okazjonalne pocałunki z języczkiem… żartuję, przecież to byłoby niemoralne prawda?
Filmidło nie jest jakoś zajebiście oryginalne ani nie włożono w nie dużej ilości kasy, więc CGI ani tym bardziej ponadczasowej animatroniki nie ma się co w tej produkcji spodziewać.
Zamiast tego jest minimalizm, fajna aura tajemnicy, dobrze zarysowani bohaterowie oraz standardowa końcówka, która o dziwo bardzo fajnie wpasowuje się w to, co widz podziwiał wcześniej.
Jak dla mnie dzieciaczki jest to bardzo miłe zaskoczenie, a do tego należy dodać fakt, że „Pogranicza” wciągają od pierwszych piętnastu minut i nie puszczają do samego końca.
Dla zainteresowanych:
https://www.youtube.com/watch?v=wZ4mSBE3ip8
Werdykt: