Nigdy nie lubiłem łazić na plażę. Opalać się nienawidzę, pływam słabo, na słońcu piwo za mocno siada, a do tego kiedyś prawie zabił mnie ogromny parasol. Nie było to co prawda na plaży, tylko w cholernie wietrzny dzień przed jakimś pubem, ale wiecie, strach na stałe zagościł w mym gołębim serduszku.
A wracając do samego filmu: Niezbyt barwna, żeby nie powiedzieć cholernie schematyczna ekipa budzi się na plaży po ostrej imprezie. Choć ludzi było znacznie więcej, ich ostało się jedynie kilkoro i moim skromnym zdaniem, poza kilkoma wyjątkami nie są to jakieś szczególnie inteligentne egzemplarze.
Mamy więc tutaj pakera, naczelną sukę, romantyczną blondyneczkę, faceta wyglądającego jak nerd i czarnoskórego cwaniaczka. Wszyscy oni znajdują się nagle w głębokim szambie, ponieważ coś bardzo wrednego zamieszkało pod tytułowym piaskiem i zabija swe ofiary w bardzo paskudny sposób. Chcecie wiedzieć w jaki? No pewka, że tak.
Otóż gdy nierozsądny piechur postawi gołą stopę, rękę czy cokolwiek innego na piasku stworzenie za pomocą przepełnionych jadem, niesamowicie chwytnych rzęsek przytrzymuje nieszczęśnika przy piasku powoli rozkładając go na czynniki pierwsze. Powiadam wam, chyba tylko stratowanie przez pędzącego pingwina może być bardziej przerażające.
Ludziska nie mają komórek, ubrań na zmianę, a jedyne co posiadają to samochód, który i tak za diabły wszelakie nie chce odpalić. Myślicie że to wszystko? A skąd. Dwójka z nich jest w niemalże identycznej sytuacji z tą różnicą, że rezyduje w starej wieżyczce ratowniczej, a najgorzej ma wspomniany przeze mnie wcześniej czarnoskóry jegomość, którego wielki zad utknął w beczce.
I powiem wam dzieciaczki, że ogląda się to całkiem nieźle, o ile jest się w stanie wybaczyć miejscami bardzo kiepskie efekty specjalne i kilku niesamowicie irytujących bohaterów.