Czy ten plakat czegoś wam nie przypomina? Ja, widząc takie dziwaczne grafiki od razu kojarzę je z nazwiskiem, które wielokrotnie przewijało się przez bloga. Chodzi oczywiście o naczelnego zwyrola i niekoronowanego króla amatorskich pseudohorrorów, Billa Zebuba.
Pocieszny kudłacz na stanowisku reżysera, którego nadrzędnym celem jest eksponowanie golizny i głupawych scen, także tym razem postanowił nie odbiegać od utartego przez siebie szlaku, prezentując widzom opowieść o dyniowym człowieku.
Przerośnięty, demoniczny „warzyw” (to facet, pamiętajcie) objawił swe istnienie światu w noc Prima Aprilis, a jego cel jest jeden. Zabijać delikwentów za pomocą ekologicznych plączy oraz silnych niczym u goryla łapsk. Ciekawostką jest również to, że ubranie na jego torsie często jest wypchane bliżej niezidentyfikowanym badziewiem, które nadaje mu posturę waligóry.
Czujecie, jak zmyślna i powabna jest to produkcja? A jest jeszcze lepiej! Przeciwko jego furii staje garstka przypadkowych osób, które miały pecha pojawić się na jego drodze i… to jest właściwie cała fabuła.
Oczywiście, pojawiające się w tym dziele panienki, które kłócą się na tematy teologiczne wspominają, że wedle chrześcijańskich legend, postać „dyniogłowego” pochodzi wprost z katolickich opowieści i jest wcieleniem diabła, ale jak to jest naprawdę, tego nie wie nikt.
Wszyscy wiemy za to, jakim zmyślnym facetem jest Bill, tak więc nikogo nie powinno dziwić, że pewna scena gwałtu, a następnie morderstwa jest dosłownie przeklejona z innego filmu, o nazwie „Frankenstein gwałciciel”.
Ta sama aktorka, te same wygibasy, taki sam finał. Autor zdarł całą scenę z poprzedniego filmu, a jedyne co dodał, to kilkusekundowe ujęcie przedstawiające innego stwora gwałcącego dziewuszkę.
Jak zawsze w produkcjach sygnowanych tym nazwiskiem możemy liczyć na nagie panienki, kilka litrów krwi, nagie panienki, prostą fabułę oraz nagie panienki… może nie ma ich aż tyle, co w jego innych filmach, ale ilość jest dosyć spora.
Oczywiście całokształt jest bardzo ciężkostrawny, ale to już standard, do którego przywykłem, choć z wami to już inna para kaloszy, tak więc dwa razy zastanówcie się, nim zdecydujecie się na coś, czego możecie nie ogarnąć.