THE UNNAMABLE 2
–
NIENAZWANE 2
Nie wszystko, co czai się na strychu, ma potworne zębiska i potrafi przerazić bardziej, niż podwyżka akcyzy na alkohol ma złe, wzbudzające trwogę i rzadkość w majtkach zamiary… ale ta rzecz akurat ma. Taki niefarcik.
W kontynuacji „Nienazwanego”, które było średnią popisówką z rozczarowującym aktorstwem i żeby nie powiedzieć tego dosadniej, kompletnym przeciętniakiem nic ani to nic w kwestii nie poszło do przodu.
Jedyny ocalały z masakry w starym domostwie znajduje się w szpitalu pod niezbyt czujną obserwacją. Gdy jego kumpel dowiaduje się co przeżył, bierze pod pachę (może nie dosłownie) profesora granego przez faceta z „Władcy pierścieni” i razem wyruszają na poszukiwania.
W podziemnych tunelach znajdują uwięzionego stwora i za pomocą insuliny… jeszcze raz napiszę: insuliny… dokonują chemicznego egzorcyzmu, po którym demon opuszcza ciało dręczonej od trzystu lat panienki.
Choć naga i ledwo paplająca niewiasta wraca z nimi na powierzchnie, potwór materializuje się w swej własnej postaci i do końca filmu zapieprza za bohaterami.
Sequel rozczarowałby mnie, gdybym nie zdawał sobie sprawy, że wszystko będzie odtworzone na jedno kopyto, z kilkoma tylko mdłymi innowacjami.
Ciekawe było to, że co piętnaście minut albo łapałem się za głowę albo po prostu rżałem ze śmiechu/zażenowania.
Druga część jest jeszcze bardziej nieudolna i capiąca przeciętniackim mułem niż pierwowzór. Lovecraft może i nie przewraca się w grobie, ale powinno wyjść z tego coś lepszego.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: