Przyznam, że nie jestem wielkim fanem filmów o wampirach. Oczywiście jest kilka, które naprawdę cenię jak np. „Wywiad z Wampirem” czy „Pozwól mi wejść”, ale to raczej wyjątki potwierdzające regułę. Generalnie, gdy szukam horroru na wieczór, to omijam obrazy o krwiopijcach. No chyba, że natrafię na horror komediowy. Doświadczenia z takimi dziełami jak „Wampiry bez zębów” czy „ Co robimy w ukryciu” (zarówno film jak i serial) podpowiadają mi, że , komedie o wampirach to zwykle strzał w dziesiątkę. Gdy więc na ostatnim całonocnym maratonie filmowym adminów Dobrego Horroru (wraz z ziomkami) odpaliliśmy „Let the wrong one in” czułem, że będzie dobrze (już sam oryginalny tytuł, błyskotliwe nawiązujący do genialnego „Pozwól mi wejść” to niejako podpowiada).
Fabuła jest prosta. Mamy dwóch braci, z których jeden jest grzeczny i mieszka z mamą a drugi jest niegrzeczny i już dawno został wykopany z domu za nieprzyzwoite prowadzenie się (narkotyki, kradzieże, imprezy i takie tam). No i ten niegrzeczny w czasie jednego ze swoich niegrzecznych klubowych weekendowych baletów zostaje ugryziony przez wampirzycę. I zaczyna się zmieniać w krwiopijcę. Na początku dziwne objawy uważa za zwykłego kaca, ale gdy zaczyna robić się coraz gorzej „syn marnotrawny” przybywa do rodzinnego domu z prośbą o pomoc. Mamusi w domu nie ma więc rękę do nieszczęśnika musi chcąc nie chcąc wyciągnąć braciszek. Wiadomo… rodziny się nie wybiera.
Powiem tak… już od pierwszej sceny wiedziałem, że film będzie bardzo „me gusta”. Pokazuje nam ona gromadę wampirzyc, które najwyraźniej obchodzi wieczór panieński biegając z wielkimi dmuchanymi penisami i polując na ofiary w plenerach żywcem wyjętych z filmów o wampirach klasy B albo niżej (wielkie zamczysko, pioruny, posępna muzyka, gumowe nietoperze… te sprawy.)
A dalej jest tylko lepiej. Gdy nasz główny bohater (ofiara pokazanych w prologu wampirzyc), odwiedza dom rodzinny, w którym nie jest mile widziany, zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki.
Od pierwszych minut w zasadzie jest pełno akcji, tempo nie zwalnia ani na moment a dowcip goni dowcip. Jest beka z horrorów typu „Aflicted” i objawów wampiryzmu, są flaki i gore a także szalone starcia z łowcą wampirów ( z kapitalną sceną treningu niedoszłego łowcy) i są sprzeczki rodzinne przeplatane przejawami trudnej braterskiej miłości. Nudzić się nie sposób, zwrotów akcji jest wiele, a dowcipy, choć czasami nisko latają, mają w sobie sporo wdzięku, bywają bezpretensjonalne i błyskotliwe (np. ten jak zjedzenie frytek z sosem czosnkowym może uratować Cię przed atakiem wampira).
No i postacie są kapitalnie napisane. W zasadzie wszyscy bohaterowie (pierwszo, drugo i trzecio planowi) mają w sobie jakiś taki wdzięk. Świetna na przykład jest postać łowcy, który ma osobiste pobudki do polowania na wcześniej opisane wampirzyce, i który objawia niezdrową fascynację do…. pociągów i rozkładów jazdy. Kapitalnie rozpisana jest też relacja między braciszkami, którzy choć się nie znoszą i mają sobie wiele do zarzucenia, w ostatecznym rozrachunku kochają się jak… bracia. Ta trudna relacja będzie z resztą przyczyną zmian frontów bohaterów w czasie trwania fabuły.
Relacje rodzinne z resztą zasługują na osobny akapit. Gdyby film był tylko przezabawną, pełną akcji, balansującą na granicy dobrego smaku komedią o wampirach, zasługiwał by na ocenę w okolicach ósemki. Ale jest to komedia irlandzka a więc brytyjska a komedie Albionu charakteryzują się tym, że nie stronią od miejscami bardziej poważnych i gorzkich klimatów. Tutaj dostajemy między innymi rozpad więzi rodzinnych i bolesną naukę wybaczania. Oczywiście nie jest to clou historii, ale fajnie ubogaca fabułę. I momentami wzrusza.
Podsumowując: dostajemy szaloną i dobrze zagraną komedię o wampirach: pełną dowcipnych one linerów, hektolitrów krwi, pędzącej na łeb na szyję akcji i świadomie lekko tandetnych efektów specjalnych. A wisienką na torcie jest „królikowampir”.
Krótko mówiąc…. Cudowne kino.
Autor: GoroM