Jakiś czas temu obejrzałem film o jakże „wymyślnym” tytule- „Łowcy duchów” (w oryginale lepiej- „Judas Ghost”). Muszę przyznać, że niewiele się po nim spodziewałem. Opis fabuły zapowiadał coś bardzo sztampowego a na seans zdecydowałem się głównie dlatego, że akcja miała dziać się w nawiedzonym urzędzie miasta, co wydawało mi się szalenie zabawnym pomysłem. Więc odpaliłem filmidło bez jakiś większych oczekiwań i bez napinki. I pozytywnie się rozczarowałem. No ale po kolei… najpierw przedstawmy skrót fabuły.
Jak się powiedziało, na pierwszy rzut oka wygląda ona standardowo (w klimatach „Tropicieli mogił”). Zespół ekspertów do spraw paranormalnych (czyt. łowców duchów) zostaje wezwany do świetlicy miejskiej (jednak więc nie do urzędu miasta LOL), w której podobno straszy. Ekipa ma oczywiście archetypicznych członków- młodą kobietę medium, geeka od spraw technologiczno naukowych, ciut zarozumiałego szefa i tajemniczego kamerzystę. Żelazna klasyka. Dalej w sumie wydaje się, że też. W lokacji zaczynają się dziać dziwne rzeczy, wprost wyjęte z filmowego repertuaru dziwnych rzeczy, a nasza ekipa, z początku bardzo pewna siebie, powoli traci rezon. Czyli jednak sztampa? Otóż na szczęście nie do końca.
Nie wspomniałem tego wcześniej, ale fabuła „Łowców duchów” oparta jest na serii powieści „Ghost Finder” brytyjskiego autora bestsellerów Simona R. Greena. Nie znam człowieka, ale jak jest autorem bestsellerów, to pewnie „pisać umi”. Co w sumie widać (słychać i czuć). Fabuła niby sztampowa, ale jednak nie do końca, bo raz, że niektóre rozwiązania są ciekawe (np. różne „katalogowe” typy duchów/nawiedzeń, ale nie tylko), dwa, że postacie i ich relacje są sensownie rozpisane, trzy, że dialogi są dobre i cztery, że całość ma taki pewien literacki (a raczej teatralny) vibe/feeling.
Zacznę od tego ostatniego. Otóż całość historii, to czwórka bohaterów, jedno pomieszczenie i coraz bardziej „niesprzyjające okoliczności przyrody”. Przypomina to trochę (oczywiście w uproszczeniu) „grecką tragedię” a sam przebieg historii, oraz to jak ona szybko zmienia się z typowego „to kolejny poltegeist, załatwiamy go i spadamy do domu” do „wszyscy mamy przerąbane, zróbmy coś, o co tu cholera chodzi”, wypada bardzo naturalnie i interesująco. Niby nic się nie dzieje a angażuje.
Druga sprawa to dialogi. Nasi bohaterowie to nie amatorzy. Większość duchów zjadają na śniadanie i nawet najbardziej dziwaczne formy nawiedzenie nie są im obce. To jak podchodzili do wydawałoby się niepokojących zjawisk, to jak je komentowali itd., sprawiało, że momentami myślałem, iż oglądam sprytną parodię kina spod znaku „nawiedzonych miejscówek”. A może faktycznie tak było? W każdym razie te „bohaterów o duchach rozmowy” bawiły mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Owo podejście postaci do tego, co ich spotyka było też tym, co sprawiło, że ta zwyczajna fabuła nie była tak do końca zwyczajna. W każdym razie nie przypominała większości tego typu filmów.
Oczywiście „Łowcy duchów” mają wady. I to całkiem sporo. Pierwsza to taka, że film jest nie tylko minimalistyczny, ale też niskobudżetowy (co też widać, słychać i czuć). Najgorzej wypada sama miejscówka. Zero klimatu. Puste pomieszczenie, gołe ściany, praktycznie zero mebli nawet. No nie jest to sceneria, która budowała by horrorowy klimat.
I tu dochodzimy do wady drugiej. „Judas Ghost” raczej nie straszy. Zaciekawia? Owszem. Klimat ma? Jak najbardziej. Grozy niestety zero.
Ostatnia wada dotyczy zakończenia. W sumie samo w sobie jest niezłe i niektóre wątki fajnie zamyka, ale sęk w tym, że nie podaje nam żadnej genezy zła, z którym bohaterowie walczyli. Co jak co, ale ja lubię takie rzeczy, zwłaszcza w fabułach, gdy bohaterowie podkreślają, że z czymś takim nigdy nie mieli do czynienia. Chciałby się więc dowiedzieć, co to za gagatek. A tu klops. Nic, zero, null, nada.
Koniec końców, seans „Łowców duchów” uważam za udany. Może dlatego, że nie tylko nie miałem wielkich oczekiwań, ale w zasadzie przeczuwałem kaszanę. A tu pozytywne rozczarowanie. Wychodzi na to, że jak autor umie pisać a nie jest tylko klepiącym muszące się sprzedać scenariusze wyrobnikiem, to nawet z niczego (cztery osoby, w pustym pokoju, do tego to wszystko nakręcone za pewnie śmieszne pieniądz), można ulepić coś ciekawego. Ciekawą, angażującą historię, z fajnymi, sensownie rozpisanymi postaciami i z sensownymi nierzadko zabawnymi (i pomysłowo bawiącymi się motywami grozy) dialogami łyknę zawsze chętnie. W sumie polecam. Film jest na MOCNE 6/10.
autor recenzji: GoroM