Normalnie jako pasjonat horroru, powinienem przestać pisać recenzje horrorów. Zajawka ostatnimi czasy tak kipi gęsta, że praktycznie wszystko mi się podoba (no może z małymi wyjątkami). Nie jestem kompletnie obiektywny (shame on me!), ale po pierwsze primo, kto jest, po drugie primo, nie o to chodzi w recenzjach, a po trzecie primo, secundo i tertio, akurat La herencia Valdemar spotkała się z wieloma pozytywnym ocenami, w tym naszego zaprzyjaźnionego bloga Na trzeźwo nie warto (no, jeszcze nie ma na tym blogu, ale mamy potwierdzoną screenami opinię, że się podobał), zatem będę, jak to się mówi, w dobrym (a raczej złym>:>) towarzystwie.
Od razu trzeba uprzedzić, że jest to horror nastawiony wyłącznie na atmosferę i klimat (nawet bardziej niż wcześniej opisywany Hardware). Jest to bardzo klasyczna opowieść gotycka, niektórzy nawet twierdzą, że nie horror, a baśń grozy. Jak zwał tak zwał.
Faktem jest, że akcja toczy się bardzo niespiesznie. To oczywiście jest zaleta dla tego, kto wie, co chce obejrzeć, jako że film odwołuje się jawnie do poetyki Lovecraftowskiej. Nie wiem czy robi to wiernie, bo wstyd przyznać nie czytałem jeszcze nic tego autora (ale czytałem Edgara Alana!), ale ponieważ zapoznałem się z innymi dziełami idącymi tym tropem (filmy: Dagon i Necronomicon, gra: Cthulu Dark Corners of the Earth, książka: Przebudzenie) przystępując do seansu tegoż filmu, klasyfikowanego jako Lovecraftian, dokładnie wiedziałem czego oczekuję.
Dokładnie to dostałem. Nie będę zdradzał fabuły bowiem chodzi tu o jej stopniowe (jeszcze raz ostrzegam, bardzo powolne) odkrywanie. Napiszę tylko, że dużą rolę odgrywa w niej brawurowo odegrana historyczna postać pewnego czarnoksiężnika (mały hint: z którą jeszcze bardziej brawurowo „rozprawił” się inny- jeszcze żyjący wielbiciel czarnej magii i gwiazda reality show). No i oferuje ona klimat zbudowany na tym, co (podobno) ważne u Lovercrafta, a więc sugerowaniu potężnego, nieznanego świata leżącego poza naszym poznaniem, do którego niektórzy próbują się zbliżyć, ale którego lepiej żeby nie poznawali.
Jest to pokazane bardzo fajnie, tajemnica jest budowana stopniowo, obiecywane i sugerowane są pewne rzeczy i w pewnym momencie byłem nawet pogodzony z tym, że na tym się skończy, a nadal film oceniłbym jako co najmniej dobry. Udało mu się stworzyć bowiem klimat grozy czającej się za zasłoną świata i szaleństwa osób, które chcą za nią spojrzeć.
Film jednak poszedł o mały krok dalej. Nie napiszę jednak co się stało bo, jak już wspominałem, cała przyjemność w gęstniejącej atmosferze i odkrywaniu do czego ona doprowadzi, albo może i nie doprowadzi. Znów- wspomnę tylko, że kilka filmów szło tym tropem, ale ten uważam zrobił to najlepiej, bowiem kulminacja jest oparta na takich proporcjach, że jednej strony nie powoduje uczucia niedosytu czy też niezrealizowanych obietnic a jednocześnie nie tylko nie burzy misternie utkanej konstrukcji opartej na wspomnianym uchylaniu zasłony nieznanego, ale jeszcze ją wzmacnia i puentuje. Realizacja techniczna zaś środków użytych do tego celu nie obfituje w fajerwerki, a jest, w mojej ocenie mistrzowska.
I uwaga, uwaga…..jest to pierwsza część, która z drugą tworzy całość zamkniętej historii. Znaczy mam już plany na kolejny wieczór.
„Nie można pożądać tego, co nieobjawione, jedynie mroczne, nieokreślone odpowiedzi można uzyskać”(cyt. z filmu)