Ta recenzja-teoretycznie- prosi się o rozpoczęcie słowami: mam problem z tym filmem. To jednak bardziej odpowiada filmom, które co do zasady mi się podobają, ale jest jakaś duża wada, która powoduje ostry zgrzyt albo np. nieudanym, co do których z jakichś względów (np. gatunek) mam słabość i które oceniam jednak dobrze niejako „na kredyt”. Czyli generalnie gdy mam opinię w jedną stronę (złą albo dobrą), jednakże z widocznym, wyłamującym się pojedynczym aspektem przeciwnym. W tym przypadku jednak jest inaczej. W zasadzie widzę możliwość postawienia dwóch przeciwnych ocen, które będą równoprawne i które będą oparte- o dziwo- o te same składniki filmu.
To może najpierw od złej strony. Jest to klasyczny slasher czyli gatunek horroru najbardziej „podatny na głupotę”. Ten rodzaj filmu grozy może być udany jeśli dobrze gra konwencją lub wiernie korzysta z najlepszych składników tego gatunku, co jednak wymaga bardzo dużej wprawy, żeby nie popaść w typowe „zabili go i uciekł”. Dobrym przykładem udanie wykorzystanej konwencji są np. Krwawe wzgórza. W Krwawych walentynkach 3d dostajemy zaś sztampę, sztampę, sztampę, brak napięcia i atmosfery wynikający z tego, że w tym szaleństwie nie ma metody- główny villain po prostu morduje akurat tego kto stanie mu na drodze (nie służy to rozwijaniu fabuły ani nie wynika z istoty jakiejś zagadki mordercy), a scenarzyści akurat stawiali mu kogoś na drodze nie z powodów fabularnych tylko z najprostszego powodu- od paru minut nie było trupa. Same trupy choć ścielą się gęsto to sceny nie wzbudzają emocji, gdyż są ukazane mocno „komiksowo” i bezpośrednio. Żadnego sugerowania, żadnego poczucia zagrożenia, żadnego budowania napięcia i grozy. Mam po prostu wrzucone najbardziej oczywiste elementy slashera, które jednak niczemu nie służą i w nic się nie składają, są po prostu wrzucone od tak, z założeniem, że widzowie na tyle je lubią, że nie trzeba z nich budować historii, ani wykorzystywać ich zgodnie z zasadami sztuki „slasherowej”- wystarczy, że są.
Niektóre recenzje dodatkowo wskazują, że konstrukcję filmu burzy też wprowadzanie, nierozwijanych potem, wątków społecznych, związanych ze sprzedażą kopalni (nie wspomniałem, że naszym kilerem jest wielki górnik z jeszcze większym kilofem?- oh well), psychologicznych czy miłosnych. Niby tak, ale…
(pozytywy mode on)…w ogóle zadziwiające jest, że ktoś próbuje się zastanawiać nad wątkami społecznymi i innymi takimi w filmie, który nosi tytuł KRWAWE WALENTYNKI 3D, zaczyna się od sceny ataku prosto w widza (3d a jakże!!!) oka wyskakującego z oczodołu, a zaraz potem oferuje nam jedną z najdłuższych nieuzasadnionych rozbieranych scen w historii kina (o tym zaraz). Skoro pisałem przy wadach, że dostajemy wszystkie najbardziej oczywiste elementy slashera bez żadnego głębszego zamysłu, co sprawia, że dostajemy nie mądre wykorzystanie konwencji, a rozrywkę co najmniej głupawą to jest to również zaleta. Równie uprawniona jest bowiem opinia, że film oferuje nam kino klasy B at its finest. Takie filmy też są potrzebne. Bez zbędnych ceregieli i pierdół. Tylko to, czego oczekujemy od tej najbardziej rozrywkowej części slasherów. Bezpretensjonalna, czysta rozrywka. Maczety, kilofy, flaki, cycki, cyki, maczety, flaki, cycki, kilofy. O, jeszcze maczety i cycki.
Co do „rozbieranego” akcentu, to dostajemy np taką scenę, że najpierw, w całej okazałości charakteryzującej filmy dla dorosłych, para przez dłuższą chwilę ćwiczy na tapczanie linie równoległe, a potem przez 10 minut, nie ubierając się (to znaczy ona się nie ubiera, on zaś, jak wiadomo, nikogo nie interesuje) omawiają przyszłość swojego związku. Ale to jeszcze nie koniec. Potem on wychodzi (jak wiadomo on nikogo nie interesuje), po czym ona (mind you- still full monty) zastanawia się, co on jej przed chwilą powiedział. Dochodząc do wniosku, że jednak się jej to nie podoba, dalej nago, wybiega na ulicę, żeby go dogonić (chociaż on nikogo nie interesuje). Mamy krótką wymianę zdań- 0n ubrany, ona cycki i cała reszta i potem na szczęście pojawia się nasz górnik, który wreszcie pokazuje jemu gdzie jego miejsce, czyli tam gdzie nikt nikogo już nie interesuje. I potem dopiero (sic!) zaczyna się typowa slasherowa scena, gdzie górnik ją gania przez 10 minut wymachując kilofem a ona ucieka w kółko wymachując wiadomo czym. A ponieważ to wszystko się nagrało na kamerze to potem mamy okazję- hahaha- jeszcze raz sobie przypomnieć te sceny bo policja odtwarza je (kilkakrotnie) w ramach zapoznawania się (oh really?) z materiałami śledztwa.
No to już wiecie jakiego typu to rozrywka.
Zatem jeśli jesteście fanami slasherów możecie brać ten film z całym dobrodziejstwem inwentarza bo dostaniecie mocno krwawą, rozrywkową rzeźnię do pooglądania najbardziej soczystych aspektów tego gatunku (plus wiadomo, że są gerty). Niemniej jednak, jako fani slasherów możecie również czuć się zdegustowani, że ktoś wam ulubiony gatunek (który z samego założenia nie jest zbyt mądry) sprowadza do ehem lekkiego debilizmu.
Widzicie- to samo, co jest „za” to jest i „przeciw”. Ja nie opowiadam się za żadną z tych dwóch opinii, bowiem żadne z omawianych aspektów tak naprawdę mnie nie interesowały. Muszę tu dokonać swoistego coming outu. Włączyłem ten film wyłącznie ponieważ Jensen Akcles. Tak- jestem psychofanem Supernatural. Możecie się śmiać.
http://horroryonline.pl/film/krwawe-walentynki-my-bloody-valentine-2009/1128