I AM VIRGIN
–
JESTEM PRAWICZKIEM
Wirusy to przeurocze stworzonka, które mogą nielicho nabroić, kryjąc się wewnątrz gorących, ludzkich ciał. Jedne powodują gwałtowny skok temperatury, a dzięki innym każda randka może zamienić się w festiwal wymiotów i mało efektownych drgawek.
W tym konkretnym przypadku, efektem była przemiana ludzkości w wampiry, które jednak zamiast podpieprzać żywym hemoglobinę, wolą spędzać czas bardziej produktywnie. Nieumarli kopulują na potęgę i niezbyt przeszkadza im płeć, z jaką obecnie turlają się po posadzce.
Prawdopodobnie jedynym człowiekiem na świecie, który uniknął losu pozostałych jest Robby, młodzian, którego uratowała pewna specyficzna cecha, której na pewno się domyślacie.
No dobra, chodzi o to, że facet jest prawiczkiem i jedynie to pozwoliło mu pozostać w pełni człowiekiem. Został on wychowany w ultra katolickiej rodzinie, która wpajała mu do upadłego, że seks to zło, a do tego można się przy nim nielicho spocić, a są to rzeczy, który prawdziwy chrześcijanin powinien unikać.
Nasz heros pałęta się po mieście ze swoim wiernym, przeuroczym psem, którego chciałoby się wyściskać i stara się unikać zagrożeń związanych z ponętnymi wampirzycami, które czyhają na jego cnotę.
Choć sam nie kopuluje, to często podgląda uprawiających seks nieumarłych, dotykając się przy tym w miejsca, których nazwę pominę ze zwykłej przyzwoito… maca sobie pindola. No już, powiedziałem to.
W filmie pojawia się także Ron Jeremy, będący spragnionym przyjaźni wampirem i muszę stwierdzić, że prócz piersiastych kobitek i psa, jest to jeden z niewielu plusów tej produkcji.
Film ciągnie się przeokrutnie, sceny kopulacji nie są zbyt wymyślne, bo to bardziej erotyk niż porno, a perypetie młodziana nie potrafią zainteresować widza ani na chwilkę.
Gdyby nie plakat przywodzący na myśl „Armię ciemności”, na pewno nie skusiłbym się na seans i szczerze mówiąc, żałuję czasu przy tym dziele spędzonego. Mało humoru, mało fajnych scen kopulacji, mało polotu, a co za tym idzie, mało zabawy.