„Hotel zła” to film z gatunku „slasher”, i chociaż jest to gatunek, za którym osobiście niezbyt przepadam (powtarzalność fabuł, ogólna głupota bohaterów), postanowiłem odpalić, bo jeden z adminów naszej strony jest wielkim fanem takich obrazów, więc chciałem sprawdzić, czy dam radę się też do nich przekonać. W sumie przy slasherach nie ma potrzeby się rozpisywać, więc od razu stwierdzam-trafiłem nieżle. Z jeden strony „Hotel zła” jest typowym obrazem o zabójcy ganiającym za nastolatkami, a z drugiej ma parę cech, które go wyróżniają, a poza tym te, które są standardowe, naprawdę trzymają poziom.
Fabuła jest taka, jakiej można by się spodziewać. Grupa młodych ludzi wyjeżdża w góry, żeby poszusować na nartach i pech chce, że jeden z nich łamie nogę, przez co wszyscy są zmuszeni spędzić noc w opuszczonym hotelu gdzieś na szczycie góry, z dala od dróg, cywilizacji oraz zasięgu smartfonów. Jeśli dodam, że hotel nie jest tak całkiem opuszczony, i że jego mieszkaniec nie ma całkiem przyjaznych zamiarów, to chyba nie będzie to jakiś wielki spoiler? No więc fabuła jest standardowa, ale już miejsce akcji nie aż tak do końca. Oczywiście nie jest jakoś super odkrywcze, ale nie mamy tu letniego obozu z dziewczętami biegającymi w bikini a wręcz odwrotnie. Niedostępny, opuszczony hotel w zaśnieżonych górach to z resztą idealne sceneria do krwawych mordów. Odcięcie od świata jest realne a nie wynikające z tego, że „scenarzysta tak chciał” a poza tym hotele to często ogromne budynki, z labiryntami korytarze i tysiącami zakamarków. Hol, kotłownia, kuchnia, magazyny itd., zaiste miejscówka dobra do ganiania się w tę i z powrotem.
Dodatkowo fajni są bohaterowie. Są sympatyczni, dobrze zagrani a na dodatek zachowują się bardzo rozsądnie (naprawdę! zobaczycie w końcówce) i nie biegają półnago. To mnie dość zaskoczyło. A także to, że spora część filmu poświęcona jest relacjom między nimi-na pierwsze morderstwo trzeba czekać dobre kilkadziesiąt minut. Moim zdaniem ubogaca to historię i dodaje realizmu.
Realistyczny w sumie jest też sam morderca oraz sceny zabójstw. Tu się nie ma co rozpisywać, ale po nieśmiertelnych gigantach w maskach hokejowych czy kolesiach wbijających komuś łyżwę w czoło takie poważniejsze podejście do sprawy ma większą siłę rażenia, wydaje się być bardziej prawdziwe a tym samym bardziej przerażające. Odczuć to można zwłaszcza przy mordach. Jest krótko, naturalistycznie, gwałtownie, bez przeciągania sprawy. Na mnie to podziałało.
No i jeszcze jedna sprawa- sposób filmowania. Chociaż nie jestem ekspertem od slasherów (dlatego Homer popraw mnie jeśli się mylę), ale nie często w tego typu fabułach spotyka się taki zabieg, jaki wykorzystano tutaj czyli budowanie nastroju tak jak w obrazach spod znaku „ghost story”. Długie kadry pustych korytarzy czy opuszczonej kuchni, dziwne odgłosy z piwnicy czy inne stukanie w rury-takie elementy są tu na porządku dziennym. Znalazło się też parę scen polegających na wprowadzeniu widza w błąd pomysłowymi rekwizytami. Wszystkie opisane elementy naprawdę potrafią wywołać dreszcze.
Niestety film nie jest pozbawiony wad: przede wszystkim jest to slasher (no dobra żartuję).
Poważniejsze wady są dwie. Mniejsza to taka, że chociaż scena dramatu (opuszczony hotel) jest świetna, to jej potencjał został nie w pełni wykorzystany (żeby nie powiedzieć zmarnowany). Poza wspomnianymi przebitkami na klimatyczne miejscówki, większość akcji odbywa się w lobby i pokojach, reszta jakoś została pominięta. Druga wada jest chyba poważniejsza-otóż zabójca, mimo, że straszny przez swój realizm, mógłby być jeszcze lepszy, gdyby miał jakąś fajną historię. A on nie ma prawie żadnego backgroundu! No dobra, coś tam jest, ale jest to nie tylko ledwie zasugerowane, ale przede wszystkim, w czasie oglądania, praktycznie nieodczuwalne. A wystarczy pomyśleć, ile zyskała np. postać Michaela Myersa poprzez fakt, że na każdym kroku podkreślano jego życiorys.
Na zakończenie powiem, że film mnie naprawdę mnie wciągnął i był straszny. I nawet wiem dlaczego. Ano dlatego, że jest to slasher zrobiony na poważnie. Żadnej zabawy konwencją, czy puszczania oka, ale także żadnego pójścia na łatwiznę. Wszystko (sceneria, sama sytuacja oraz zabójca i morderstwa) jest realistyczne, pozbawione typowo slasherowego przesadzenia, a na dodatek kręcone w bardzo klimatyczny i nastrojowy sposób. Oczywiście jest parę schematów potwierdzających celność pastiszu slasherów, który już kiedyś opisywaliśmy (chodzi o „Final girls„), ale nie jest to wada, bo po pierwsze jest tego niewiele, a po drugie, jak ktoś włącza horror z tego podgatunku to śmiem twierdzić, że z pełną premedytacją. Podsumowując, „Hotel zła” jest pełnokrwistym slasherem, ale pozbawionym typowych wad takich obrazów (za to ma inne) i na dodatek zrealizowanym w bardzo przemyślany sposób. Warto obejrzeć.