– Oh Manny… so cynical… What happened to you, Manny, that caused you to lose your sense of hope, your love of life?
–I died.
Ponure Fandango
Gra, którą wreszcie, po długiej walce z sobą (czy podołam?), postanowiłem zrecenzować, to rzecz naprawdę, naprawdę wyjątkowa.Mimo że nie jest to horror, to jednak tematyka przedstawiająca życie po życiu, dość mroczna intryga i kościści bohaterowie sprawiają, że jak najbardziej może pojawić się na Dobry Horror. A nawet jak ktoś uważa inaczej to trudno, po prostu musiałem o niej napisać.
Na początek semantyka:
Fandango – hiszpański taniec ludowy na 3/8 w rytmie właściwym (1/8 4/32 1/8 | 4/32 2/8 |) ostro wybijanym kastanietami i z towarzyszeniem gitary. Para tańcząca oddala się od siebie i przybliża w ruchach bardzo swobodnych, nie obejmując się jednak wcale. Fandango znaczy: błahostka.
Grimm – wolnym tłumaczeniu to po prostu ponury. Ale to nic nie mówi, bo we właściwym kolorycie i sensie słowo to występuje (zarówno po polsku jak i angielsku) właściwie tylko w jednym sformułowaniu- Grimm Reaper. A właśnie. Nie po prostu ponury. Ponury jak żniwiarz.
Czemu o tym piszę? Bo ta piekielnie idealna zbitka całkowicie nie pasujących do siebie słów perfekcyjnie opisuje zarówno treść (scenariusz) jak i klimat (wykonanie, poetyka świata przedstawionego) omawianej gry. Jakby sobie próbować wyobrazić żniwiarza pląsającego na 3/8 wydaje się to karkołomne, albo w ogóle niemożliwe. A jednak.
-Wanna go for a ride?
– I thought you’d never ask!
Którędy w zaświaty?
Najbardziej zadziwiające jest to, że Grim Fandango jest przedstawicielem jednego z najbardziej oldschoolowych (no może oprócz tekstówek, labiryntówek czy jakichś pingpongów, arkanoidów lub tetrisów) gatunków gier czyli przygodówek typu point n’ click. I już w chwili premiery tego tytułu był to gatunek bardziej martwy niż trup (he, he). Wydanie takiej gry wówczas już musiało być sporym ryzykiem (co z resztą sprawiło, że gra nie doczekała się w sumie takiej w chwały na jaką zasługuje, zwłaszcza w wymiarze komercyjnym), ale szalona sprzeczność ujęta w tytule objawiła się ponownie bo gra jest niesamowicie….świeża (nawet dziś!). Być może to zasługa tego, że za jej produkcją stoją twórcy serii Secret of Monkey Island, która jest jedną z moich trzech ulubionych gier ever (nie trzymając w niepewności, pozostałe to Heroes of Might and Magic 3 oraz Mass Effect, ale ja nie o tym). Coś jest na rzeczy ponieważ Grimm Fandango posiada wszystkie elementy przećwiczone na Małpiej Wyspie, które sprawiają, że przygoda z takimi przyogdówkami jest przeżyciem fascynującym.
A więc po pierwsze- fabuła
Gra opowiada historię Manuela Calavery, martwego pracownika Departamentu Zmarłych, którego zadaniem jest sprzedawać bilety na środki transportu, którymi zmarłe dusze mają odbyć swoją ostatnią podróż. Walutą jest w tej transakcji ilość dobrych uczynków turystów, którzy pożegnali się ze światem doczesnym. Manny’emu idzie niespecjalnie bo ciągle trafiają do niego typki spod ciemnej gwiazdy. Aż do momentu, gdy spotyka Mercedes Collomar, kościste uosobienie cnót wszelakich, ale zanim udam się z nią ubić transakcję jej i jego życia po życiu ona znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Nasz bohater rusza jej tropem, co skutkuje wieloletnią podróżą przez kolejne kręgi Krainy Zmarłych, i w toku której Manny odkryje spisek, w którym stawka jest większa niż życie po życiu, bo rozchodzi się o sprzeniewierzenie niebagatelnej ilości dobrych uczynków. W czasie podróży nasz kościsty przyjaciel zostanie m.in. właścicielem baru i agentem podziemia w Podziemiu. Nieźle, co? Prawdziwa jazda bez trzymanki, będąca doskonałym przykładem potęgi wyobraźni. Historia jest niesamowicie oryginalna, pomysłowa, pełna zwrotów, a przy tym bardzo spójna i logiczna (w świetle zasad tego dziwnego świata)- ne ma się poczucia, że rozwiązuje się jakieś zagadki lub podejmuje czynności ot tak, bez związku z tym w co akurat wpakowali się bohaterowie. Do samego końca mamy do czynienie z wciągającą, angażującą historią.
-Oh, no. My roots lie not in any Earthly nation’s soil. I am an elemental spirit summoned up from the Land of the Dead itself and given one purpose, one skill, one desire: To DRIVE. Or, to change oil or adjust timing belts if no driving jobs are open.
Tu przykręcić, tam postukać i działa!
Po drugie- zagadki. Chyba najistotniejsza rzecz w przygotówkach point’n click. Są one, jak cały ten tytuł, pełne szalonej sprzeczności. Dużo recenzji twierdzi, że momentami są absurdalne. Fakt było kilka naprawdę trudnych (ale tylko klika) i kilka momentów szukania na oślep po ekranie, ale przez 90% gry (dla mnie, osoby bardzo w tym zakresie niecierpliwej, to bardzo dużo) w ogóle nie odczuwałem zastoju czy „zacięcia się”, ale też nie miałem poczucia typu jaki to banał i że w zasadzie nie ma w co grać bo wszystko z góry wiadomo. Momentami trzeba było sporo pogłówkować, ale ja uważam zagadki za bardzo logiczne, w realiach świata gry. Musicie tylko myśleć jak martwy handlarz biletami w zaświatach rozwiązujący zagadkę kradzieży dobrych uczynków hahaha. Wiem, że to trochę komplikuje sprawę, ale dla mnie podniosło satysfakcję z grania ponieważ pozwoliło jeszcze bardziej wczuć się, zintegrować z szalenie oryginalnym światem gry.
–Manny, until now we scraped along the ground like rats, but from now on, we soar! Like eagles! Yeah! LIKE EAGLES…ON…POGO STICKS!!!
Wystrój i atmosfera- trzy gwiazdki Michellin
Albowiem tym co jednak najbardziej rzuca się w oczy ze względu na swą oryginalność jest klimat panujący w Grim Fandango. W sumie to nawet nie ma słów, które by odpowiednio go oddały. Jest odpowiednio Grim, ale i Fandango, mamy klimaty post-noir niczym z dobrego kryminału, sama intryga jest tak włśnie bardzo kryminalna, a wszystko to w amerykańsko-lata 40-50-latynosko-meksykańsko-barowo-mafijno-jazzowym klimacie. Dodatkowo szalone, pokręcone i zabawne. Mówię wam, coś niebywałego.
Zaświaty są pełne intryg, ruchów wyzwoleńczych (0_0), związków zawodowych, a nawet wieczorów poetyckich. Jest to wszystko i dziwne i wciągające, na pewno szalenie oryginalne.
To wszystko okraszone fenomenalnym humorem i kapitalnymi tekstami, ale czego się innego spodziewać po twórcy Secret of Monkey Island. Wyjątkowo oszczędzę spojlowania co lepszych dowcipów żeby nie psuć wam zabawy.
Ale to jeszcze nic. W Grimm Fandango towarzyszem naszego bohatera jest demon-kierowca i mechanik (potem pianista i hazardzista) niejaki Glottis i jest to z pewnością najzabawniejsza, najlepiej napisana postać w historii gier. Serio, serio. Musicie zobaczyć go w akcji. Ja przy jego wyskokach płakałem ze śmiechu, a już swoje widziałem. Już tylko dla niego warto zagrać w tą grę i to kilka razy.
– Hide it under some seaweed, NO!I’m gonna let it shine…Let it shine, let it shine, let it shine.Scare away sea monsters, yeah!
Wesołe jest życie umrzyka
No, podsumować mogę tylko w jeden sposób- to gra wybitna, genialna i już. Jest to jedna z tych niewielu gier gdzie pomysł, historia, fabuła, klimat, humor czyli po prostu treść jest tak spójna, pomysłowa i udana, że w zasadzie nic więcej się nie liczy (dlatego odpuszczam sobie pisanie o pierdołach typu sterowanie czy grafika, choć o muzyce można wspomnieć, że oczywiście świetna), wsiąkamy w tą historię niczym w najlepszą książkę. Oj, niewielu grom się to udaje. A poza tym jeszcze raz, drugi, i trzeci: Glottis, Glottis, GLOTTIS!.