GHOUL
Wiecie doskonale, że nudzą mnie filmy o opętaniach, ale tylko niewielka ilość z was zna prawdziwy tego powód. Otóż dzieckiem będąc, kilka razy zdarzyło mi się być duchowo molestowanym przez upiorne straszydła, które wypełzły z czeluści piekieł.
Chochlik jebutnik, Paranormalny Stefan, Wojenny warchlaczek, Aliester „Chyba pomyliłem pokoje” Crowley oraz Maryla Rodowicz. Te demony nawiedzały mnie okrutnie często, biorąc w posiadanie me ciało i zmuszając do rzeczy przebrzydłych, takich jak choćby całonocne zabawianie się z… a zresztą, pomińmy ten fragment.
„Ghoul”, to kręcony z ręki paradokument, w którym pierwsze skrzypce odgrywa właśnie jeden z piekielnych czartów. Demon ten swego czasu opętał pewnego Ukraińca, który, jeśli wierzyć plotkom, rozmiłował się w ludzkim mięsie.
Do zapuszczonej wsi na Ukrainie przyjeżdżają Amerykańscy filmowcy, będący tak naprawdę dzieciakami, chcącymi zarobić hajs na czadowym temacie.
Ludziska wpakowują się do domu, w którym kanibal szalał z tasakiem i nago szorował dywan szlafmycą, a prowadzeni są przez miłą dla oka kobitkę służącą za tłumacza, łysego ochlejtusa oraz miejscową wiedźmę.
Ta ostatnia jako jedyna jest świadoma zagrożenia płynącego z nocowania w opuszczonym domu, ale oczywiście cała reszta ma na nią kompletną wyjebkę. Już podczas pierwszych kilku godzin niemalże całe grono upija się samogonem, a na drugi dzień zaczynają się dziać paskudne rzeczy.
Ważną rzeczą jest, że owej nocy, dla zabawy postanowili pobawić się w okultystów, co sprowadziło na nich mściwego mieszkańca piekieł.
Dalej nie będę się rozpisywał, bo lepiej będzie jeśli zobaczycie to sami. Pomimo, iż jest to film kręcony „z ręki”, co niezbyt lubię, to na szczęście oglądało się to całkiem nieźle.
Mroczne plenery odpowiednio nastrajają, aktorzy jako tako dają radę, a cała opowieść może się podobać, zwłaszcza, że osadzona jest w słowiańskich klimatach.
Warto? Ano warto, choć gumofilców z nóg wam to raczej nie zedrze.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: