Ciężkie jest życie recenzenta amatora. Recenzje ogarnia się w tzw. wolnej chwili, a biorąc pod uwagę, że ogląda się też na potęgę a i czasu wolnego niewiele, to kolejka do opisania rośnie. Zwykle w takim przypadku przyjmowałem taktykę, że najpierw brałem się za ocenianie tych filmów, od których obejrzenia minęło najwięcej czasu, póki jeszcze pamiętam, o czym one były. Muszę jednak tym razem wyjątkowo odejść od tej zasady, gdyż bardzo chcę, żeby fani horrorów jak najprędzej poznali moją opinię na temat obrazu „February” (znanego też pod tytułem- „Blackcoat’s daughter”). Jestem przekonany, że będą mi wdzięczni.
Dzieło na stronie horroryonline.pl przypisane zostało do gatunku devil/hell, który uwielbiam a z drugiej strony, opis fabuły jakoś specjalnie nie zachęca. Chociaż wynika z niego, że rzecz się dzieje w damskiej katolickiej szkole z internatem i będzie w niej jakaś nadnaturalna istota. Szału się więc nie spodziewałem ale spodziewałem sikę na przykład młodych niewiast w szkolnych mundurkach ganiających się po akademiku z jakimś demonem. Wyobraziłem sobie taki tam niezobowiązujący „B” horror, przy którym jednak można się zrelaksować i nawet dobrze bawić. Zresztą pal licho, co sobie wyobraziłem, bo cokolwiek bym nie pomyślał, nie byłbym przygotowany na to, co zobaczyłem!
Historia przedstawiona jest z grubsza dwu wątkowa. W pierwszym wątku mamy dwie młode dziewczyny, które pozostały na zimowe ferie w internacie. A jak to w ferie, przybytek jest prawie pusty (poza dziewczętami mamy dwie starsze nauczycielki dewotki do pilnowania), zaś za oknami mróz, wiatr i śnieżyca. W drugim zaś wątku poznajemy młodą kobietę, która siedzi sama na przystanku w nocy a na ręku ma opaskę ze szpitala. Widać wyraźnie, że jest w niewesołej sytuacji. Lituje się nad nią przejeżdżające obok starsze małżeństwo i zabiera ją ze sobą, bo dziewczyna zdaje się chce dotrzeć w miejsce leżące na trasie, którą owo małżeństwo będzie jechać. Dodam jeszcze, że starsza para jednak nie do końca zgadza się ze sobą a’ propos zabrania autostopowiczki. No ale koniec końców zabierają. Oba wątki w filmie prowadzone są równolegle, akcja przeskakuje z jednego do drugiego i widać, że w miarę zbliżania się kobiety do celu podróży, w internacie ma miejsce coraz więcej dziwnych i niepokojących wydarzeń. To w zasadzie tyle, jeśli chodzi o fabułę. Mało? Otóż nie.
Historia jest tajemnicza, rozwija się stopniowo i ma w sobie coś z gatunku „mystery”. Co się stało z rodzicami dziewcząt, że nie odebrali ich na ferie? Dokąd jedzie młoda kobieta? Skąd się wzięła? Jak jej historia wiąże się z żeńskim internatem. Te wszystkie pytania zadaje sobie widz w czasie seansu. Starsze małżeństwo też ma swoją tajemnicę, która splata się z wydarzeniami, odkrywanymi w toku fabuły. Wszystko jest przemyślane, odsłaniane stopniowo, a sama opowieść, choć koniec końców dość prosta, ma niesamowitą siłę wyrazu, jest mroczna i wstrząsająca. No i mamy dość zaskakujące, mocne i przede wszystkim niesamowicie intensywne oraz niepokojące zakończenie. Niby też proste, ale będące kropką nad i a na dodatek w pewien sposób otwarte. Jestem przekonany, że może wywołać dyskusje i jakakolwiek by ich konkluzja nie była, zawsze zmrozi krew w żyłach. Obraz jest z resztą z tych, które lepiej obejrzeć więcej niż raz, żeby wszystko dobrze poskładać. Jednym słowem historia pokazana w „February” to bardzo, ale to bardzo mocna strona dzieła.
Ale nie najmocniejsza! Bo muszę wspomnieć o atmosferze. Od samego początku jest bardzo gęsta i niepokojąca, czuć, że coś wisi w powietrzu. Nawet kiedy jeszcze fabularnie nic się nie dzieje, nie można oprzeć się wrażeniu, że zaraz zacznie się jakiś koszmar. Owo wrażenie budowane jest muzyką, mroźną scenerią, strzępkami rozmów, przemyślanym kadrowaniem, wszystkim po trochu. Z początku mnie to nawet troszkę denerwowało, bo zdawało mi się przerostem formy nad treścią. Jednak konsekwentne wywoływanie poczucia niepokoju ( z początku przecież nawet nie podpartego konkretnymi wydarzeniami) sprawia, że, gdy się już coś wydarzy, to to wydarzenie nabiera ogromnej siły wyrazu, jest jak zerwanie napiętej do granicy struny, autentycznie przeraża. A przecież owe momenty grozy to zwykle krótkie sekwencje, pojedyncze zdania lub nawet słowa (wypowiedziane w jednej ze scen „nie odchodź” sprawiło, że serce mi niemal stanęło) oraz w sumie typowe zagrywki horrowowe. Z resztą lwią część pomysłów na straszenie widzi się w wielu filmach z gatunku „possesion”, ale tu nie ma epatowania owymi zagrywkami- wszystko jest podane dyskretniej, intymniej, w pewien sposób autentyczniej. „Wyegzekwowanie” scen grozy jest rozegrane w sposób mistrzowski!
Pisząc o atmosferze, jeszcze raz muszę wspomnieć o zakończeniu. Jak już wcześniej napisałem, klimat jest budowany konsekwentnie od samego początku, fabuła się rozwija, odkrywamy mroczną i przerażającą historię, a atmosfera gęstnieje i gęstnieje, podbijana akcentami autentycznej grozy, aż w końcu dostajemy krótką sekwencję finału, który nie ma w sobie nic epickiego (a wręcz przeciwnie), ale szarpie nerwy ostatecznie. Mnie autentycznie przeszły dreszcze. Zresztą ciary miałem też przy innych scenach i choć jestem dorosłym facetem i wiele już widziałem, to jednak naprawdę się bałem, co przydarzyło mi się jeszcze chyba tylko przy „Ringu” i „Shutter” ( ale to „asiany”).
Podsumowując „February” jest horrorem pełnym, skończonym. Minimalistyczny, a jednak z precyzyjną, mroczną przemyślaną bezbłędną (choć prostą) historią; bez krwi, flaków i bez dużego natężenia wymyślnych scen grozy, ale autentycznie przerażający. O takich niuansach jak aspekty techniczne czy gra aktorska nie muszę nawet wspominać, bo są co najmniej na tyle dobre, żeby nie przeszkadzały w rozkoszowaniu się opanowująca widza grozą. Wspaniały film!
http://horroryonline.pl/film/february-the-blackcoats-daughter-2015/1332