EDWARD PENISHANDS
–
EDWARD PENISORĘKI
Było kiedyś tak, że bez litości wyszydzałem znajomych, którzy pieprzyli niestworzone rzeczy na temat filmów porno.
Głównie chodziło o to, że skupiali się na fabule i stawiali jej takie wymogi, jakby oglądali wysokiej jakości dramat z Anthonym Hopkinsem.
Po latach, gdy sam zacząłem już oglądać tego typu filmidła, a nie jedynie chwalić się, że widziałem czeczeńską produkcję, w której pierwsze skrzypce zagrał pingwin współżyjący z lemurem, moje podejście nie zmieniło się ani na jotę.
Ba! Na pół nawet.
Oglądając jednak prezentowane tu arcydzieło stwierdzam, że choćby minimalny motyw fabularny byłby tu całkowicie na miejscu. Dlaczego?
Bo choć sceny kopulacji zajmują około 95% czasu projekcji, to są one kurewsko nudne, panienki wyglądają niezbyt świeżo, a jakość produkcji odstraszyłaby nawet dwunastolatka, po raz pierwszy mającego kontakt z tego typu filmidłem.
Pomimo, że zarówno występujące tu panie jak i sam film ssą i nie zachęcają, to przyznać trzeba, że sam pomysł na przeróbkę jest całkowicie odjechany.
Finalnie rzecz jednak biorąc, prócz nazwy i kilku pojebanych scen dla zwyroli całokształt jest wyjątkowo czerstwy i całkowicie niegodny polecenia.
Dla zainteresowanych:
(sami sobie znajdźcie)
Werdykt: