Nigdy nie lubiłem bajek o Alladynie, bo zawsze wydawało mi się, że ten niebieskawy korpus z zadziorną brodą ma coś nie tak pod kopułą. Czy podczas setek lat, gdy był zamknięty w lampie miał brudne i niedwuznaczne myśli o kozach? W końcu to muzułmańskie kraje, tak więc takie myślenie jest w pełni usprawiedliwione.
Dżin w wersji damskiej, który nie jest zbyt przychylnie nastawiony do ludzi ma brzydki i bardzo niemoralny zwyczaj zabijania nowo narodzonych dzieci i podrzucania do kołyski jej własnego potomstwa.
Jednak zanim podrzutek dorósł, rodzice wezwali egzorcystę, który uwięził demoniczną część malca głęboko w podświadomości, po czym doradził by jak najszybciej wysłali go tam, gdzie prawdziwa matka nigdy go nie znajdzie.
Wiele lat po tych wydarzeniach przeklęte dziecko jest już dorodnym ustatkowanym facetem po przejściach. Wraz z pyskatą żonką przeprowadzają się do urywającego łeb apartamentowca w Emiratach Arabskich, wokół którego znajduje się jedynie pustynia.
Szybko okazuje się, że żonka nie jest tak święta jak się wydaję, nowa miejscówka jest przeklęta a Dżin po wielu latach w końcu namierzył synalka i nie zamierza odpuścić.
Z ciekawością zasiadłem do tej produkcji i śmiem twierdzić, że oglądało się to dość ciekawie ze względu na inne niż zwykle plenerki i sposób kręcenia, który różni się od zarówno Amerykańskich jak i Europejskich dzieł.
Sama historia jest dosyć fajna, choć miejscami wieje nudą, ale zawsze jest to coś innego niż cholerne „ghost story”, które zwłaszcza w wersjach azjatyckich wywołuje u mnie niekontrolowane ziewanie, które grozić może wyrżnięciem łbem o klawiaturę.
Jakieś zjawiskowe dzieło to nie jest, ale dosyć miło spędziłem przy tym czas.