Pierwsza część tego filmu powstała w 1984 roku (dzięki ciociu Wikipedio) i przez całą serię autorzy mniej lub bardziej udolnie starali się nastraszyć widza „Tym, który kroczy między rzędami”…
Jakbyście nie wiedzieli o kim mówię, chodzi mi o Pana Szatana, który urozmaica sobie hasanie po ziemskim padole pośród pól kukurydzy, niejako przy okazji tworząc wokół swej osoby specyficzny kult.
Czczące go dzieci przez wszystkie części potykają się z wrogami, mordują własnych rodziców, a seria zdaje się nigdy nie kończyć.
Po w większości kosmicznie słabych poprzednich odsłonach z nutką rezygnacji zasiadłem do części nr „666” i… o dziwo bawiłem się całkiem nieźle!
Córka byłej członkini sekty wraca do miejsca swego urodzenia by odnaleźć matkę, która oddała ją do adopcji.
W międzyczasie z dziewiętnastoletniego snu budzi się Isaac, wódz kultu, który został pokonany w części pierwszej.
Co ciekawe, aktor który grał w pierwowzorze piętnaście lat wcześniej, po takim czasie powraca na ekran wcielając się w tę samą postać. Spoko!
Pierwsze 80% filmu ogląda się przyjemnie, lecz to co psuje cały efekt to oczywiście finał. Na początku recenzji wspomniałem o uzależnionym od kukurydzianych kolb diable, prawda?
To wyobraźcie sobie, że gdy w końcu po cholernych piętnastu latach pojawia się on na ekranie i trwa to więcej niż dwadzieścia sekund, okazuje się że jego zachowania są iście kretyńskie, a teksty którymi wali położyłyby pokotem najbardziej zatwardziałego konesera suchych żartów.
Nope, nope, nope… jebłem normalnie gdy facet objawił swe oblicze i zepsuł całkiem fajną, acz prostą opowieść.
Film ten i tak jest sporo lepszy od większości poprzednich części ale nie było to zbyt trudną sztuką. Fani mogą sobie obejrzeć, ale reszta już niekoniecznie.
Jeden komentarz
Już w trzeciej części Ten Który Kroczy Między Rzędami wyłazi z ziemi. I to właśnie kładzie cały również niezły film. Nie wiem kogo tak pizgnęło po czerepie by wyciągać z ukrycia szatana…
Szczególnie zaś w niskobudżetowej produkcji jak te.