Dawno temu, gdy byłem trochę wyższy od potężnie wyrośniętego karła miałem zwyczaj siadać z braćmi i mamą przy stole oraz haratać w połączenie „Remika” i „66” zwane „3-5-8″… taka mała rodzinna tradycja, wiecie.
Tak się też składało, że zawsze podczas gry RTL 7 zapuszczał widzom anime „Dragonball”, które moi bracia uwielbiali. Ja natomiast miałem mieszane uczucia, choć podczas naszych karcianych sesji zdążyłem zobaczyć pewnie ze 20 odcinków.
Co ciekawe, gdy wczorajszej nocy włączyłem sobie recenzowany tu film zszokowało mnie, jak bardzo odbiega on od tego co prezentowane zostało w anime. To tak, jakby zrobić remake „Szczęk” wykorzystując jedynie rekina oraz Martina Brody’ego przenosząc ich na dziki zachód, by tam mogli walczyć na śmierć i życie na bezkresnych jałowych ziemiach.
Skoro mnie, człowieka który nie przepada za tą marką zadziwiły i uderzyły różnice między obiema wersjami to co powiedzieć o fanatykach serii?? Pewnie do tej pory, kilka lat po premierze jadą na psychotropach.
W tej wersji „Smoczych kul” Goku szkolony przez swego dziadka jest świadkiem śmierci staruszka i to dzień po swych osiemnastych urodzinach. Ten, nim odwalił kitę zdążył jeszcze wysłać młodziaka na misję poszukiwania siedmiu kul, dzięki którym mityczny smok będzie mógł spełnić jedno życzenie znalazcy.
Życzeniem tym ma być zażegnanie zagrożenia, jakim jest powrót Piccolo, zielonoskórego demona (?) który zamierza zemścić się na Ziemianach. I to by było na tyle!
O ile efektowne pojedynki były wizytówką anime, to oglądając to badziewie niczego takiego nie uświadczycie. Starcia wojowników są wykreowane bez polotu, a przez większość czasu bohaterowie pieprzą komunały o wierze w siebie, nawiązują przyjaźnie i szukają kul oddalonych od siebie o kilka, kilkanaście kilometrów.
Nie znajduję ani jednego pozytywu, który mógłby zrekompensować mi stracony czas, chociaż jakby się zastanowić, jest jeden. Istnieje wiele, jeszcze bardziej badziewnych filmów. Ale mam nadzieję, że i tak nie zaszczycicie tego gniota choćby spojrzeniem.
Jeden komentarz
Kiedyś lubiłem Dragon Ball, ale kiedy wersja aktorska wchodziła do kin byłem już za stary, by się takimi bzdetami interesować, niemniej zaciekawiło mnie jak oni chcą to zrealizować, bo poza animacją nie widziałem opcji, by dało się to zrobić. I koniec końców zlałem sprawę, uznając że nie warto się nad tym zastanawiać, ani sprawdzać, bo to po prostu skazane jest na porażkę.