Dom strachów „, to film, co do którego miałem przeczucie, że będą się na nim dobrze bawił. Trochę to dziwne, bo wszystko wskazywało na to, że obraz jest typowym, sztampowym hamerykańskiem straszakiem, ale też wyobrażałem sobie, że obraz ten będzie należał do tego samego podgatunku, co wszelkiej maści Escape roomy, Cube, Piły i inne takie. Oficjalnie nie przyznam się, że jestem wielkim fanem takich obrazów (oprócz oczywiście żelaznych klasyków), ale nie oficjalnie to dla mnie takie „guilty pleasue”. No i Galeria Horroru zjechała ten film strasznie, więc z przekory wmówiłem sobie, że będę się dobrze bawił.
Fabuła jest oczywiście prosta, pretekstowa i wybitnie mało oryginalna. Ekipa młodych ludzi w czasie imprezy z okazji halloween, postanawia dostarczyć sobie dodatkowych mocnych wrażeń i wbija do tajemniczego, oferującego ponoć niezapomniane wrażenia domu strachów. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby wiedzieć, że bohaterowie szybko pożałują swej decyzji. Z recenzenckiej przyzwoitości powiem jeszcze, że „The Haunt” nie przypomina „Cube”, „Piły” czy wszelkiej maści „Escape Roomów”, to raczej standardowy slasher. W żadnym wypadku oczywiście nie jest to zarzut.
Tym bardziej, że oglądając „Dom strachów” naprawdę nieźle się bawiłem. Pierwszym plusem obrazu jest niewątpliwie sama miejscówka, w której odbywa się akcja. Niby to oczywiste, że taki dom strachów to samograj, ale w sumie też trąci sztampą i można by pewnie to spier..dzielić. Tu nie spierdzielono. Sprecyzujmy- mówimy tu o takim nowoczesnym zamku strachów , z aktorami wchodzącymi w interakcje z zwiedzającymi, z wymyślnymi pułapkami, zagadkami i gadżetami. W przypadku „The Haunt” potencjał scenerii został wykorzystany w stu procentach. Buduje niesamowity suspens. Szczerze mówiąc, gdybym osobiście znalazł się w takim przybytku, to, z tymi wszystkimi jego patentami (nawet gdyby nie był zamieszkany przez psychopatycznych morderców), miałbym niezłego pietra. A jeśli mowa o ogólnym budowaniu suspensu, to „Dom strachów” generalnie robi to dobrze. Mówiąc krótko- straszy.
No i zmyślnie igra z oczekiwaniami widza. Było już powiedziane, że „The Haunt” jest slasherem, ale jeśli spodziewacie się festiwalu trupów, to się zawiedziecie. Choć trupów pada niewiele, cały czas mamy wrażenie, że coś się stanie i w rezultacie ciągle siedzimy w napięciu. Oczywiście po części to dzięki miejscu akcji, ale też w dużym stopniu dzięki temu, jak ta akcja jest prowadzona.
A jak już dochodzi do „przyspieszenia” to też jest nieźle. Choć scen mordów jest niewiele i kamera nie poświęca im zbyt wiele uwagi, to przynajmniej część z nich może przyprawić o wzdrygnięcie. Pewnie niektórych może rozczarować mała ich liczba i to, że nie są przesadnie „wyeksponowane”, ale mi to nie przeszkadzało, gdyż „Dom strachów” bardziej stawia na suspens niż na jatkę. W pierwszej połowie seansu napięcie budowane jest lokacją i jej designem oraz ciekawie zaaranżowanymi scenami, w drugiej zwrotami akcji i klasycznymi pościgami oprawców za ofiarami. To też wypada dobrze, dzięki właśnie owym zwrotom akcji i związanym z nimi zaskoczeniom, a także dzięki temu, że bohaterów po prostu da się lubić. Generalnie wszystko tu działa jak należy.
Do plusów (chociaż z pewnymi zastrzeżeniami) można zaliczyć też antagonistów. Są odpowiednio pokręceni a ich odchyły (oraz ich design) są…. ciekawe na swój horrorowy sposób. Podobnie jak motywacja. Z adwersarzami wiąże się jednak jeden minus. Brakuje im czegoś, co moim zdaniem jest koniecznością w przypadku slasherowych morderców- pomysłowego i klimatycznego backgroundu. Wystarczy, że pomyśli się np o Michealu Myersie, czy choćby zabójcy z „Domu woskowych ciał”, żeby zrozumieć jak odpowiedni pomysł na przeszłość oprawcy wpływa pozytywnie na klimat filmu. W „Domu strachów” nie ma tego praktycznie w ogóle, co moim zdaniem sprawia, że antagoniści są troszkę „wybrakowani”
Ostatni minus jest taki, że… no cóż „The haunt” to po w gruncie rzeczy standardowy slasher, slasher, w którym wszystkie jego czynniki są zrealizowane co najmniej dobrze, a suspens budowany jest lepiej niż dobrze, ale jednak mającym wszystkie wady przypisane temu gatunkowi. Fabuła jest sztampowa i w gruncie rzeczy przewidywalna, historia nie ma głębi i tak dalej i tak dalej. Nie ma co się rozpisywać, jaki jest koń każdy widzi. W tym przypadku jest to fajny koń. Dla fanów slasherów pozycja raczej obowiązkowa, a i szukający niezobowiązującej horrorowej rozrywki, w której wszystko gra i buczy, też będą zadowoleni. Ja się w sumie bawiłem dobrze. Tak jak przewidziałem.