Film ten był dla mnie większym zaskoczeniem, niż to, że gdy przedwczoraj kupiłem czteropak, 3/4 piwka zawierały pod kapslami miłe dla oka napisy, symbolizujące darmowego browara… niespotykane!
Co prawda z pienistych wspomagaczy cieszyłem się bardziej, ale i tak produkcja ta jest dosyć miłym zaskoczeniem, udowadniającym, że w ogranej i do znudzenia kopiowanej tematyce zjawisk paranormalnych można wymyślić coś nowego.
Młoda, samotna babeczka, którą chuć obdarzyła małym synkiem przeprowadza się do nowego domu, w którym zaczynają się dziać dziwaczne rzeczy. Nie są to żadne pierdoły w stylu lewitujących bananów, tarki do sera zasuwającej po ścianie czy innych ogranych głupot, lecz tajemnicze błyski i w końcu wizyty stworów, przypominających petentów w ZUSie, potraktowanych ostrym narzędziem.
Inaczej mówiąc, dziwadła są zakrwawione, pełzają po ziemi, a ich stan porównać można z jakąś dziwaczną mutacją lub chorobą, powodującą rozpad i deformacje ciała. W każdym razie, wygląda to całkiem spoczko.
Panienka łączy siły z nowo poznanym przez siebie facetem, czującym do niej taką miętę, że po napluciu do wielkiego gara z wodą, ten (gar nie facet) natychmiast wypełniłby się aromatem świeżo skoszonej trawy, goździków i placków ziemniaczanych… placki są spoko.
Tym, co bardzo ciekawie sprawdza się w przypadku tej produkcji, jest wyjaśnienie całej historii. Nie będę wam walił spoilerami (Boromir zginie na końcu), ale podziała to na was na dwa możliwe sposoby.
Pieprzniecie kuflem o ziemię krzycząc coś niezrozumiale i bluźniąc lub podrapiecie się po sobie tylko znanych miejscach, pokiwacie głową i mrukniecie coś w stylu „mordeczko przenajświętsza, to coś nowego”.
W każdym razie uważam, że warto poświęcić temu dziełu chwilkę, bo kto wie, może i przypadnie wam do gustu.