DEVILMAN – CZŁOWIEK DIABEŁ
Japońskie produkcje mają to do siebie, że potrafią zeszmacić psychikę widza tak mocno, że tuż po seansie będzie nadawał się jedynie do piwnej rehabilitacji, ale też czasem mogą wciągnąć go jak pornografia trzynastolatka.
W ciągu pierwszych kilkunastu minut dowiadujemy się, że ryżożerni naukowcy bez pardonu rozłupali wnętrze ziemi i wykorzystali spoczywające tam siły do stworzenia taniego źródła odnawialnej energii.
Niebawem jednak okazało się, że uwolnili demony, które opanowały ich ciała i śmiało ruszyły w świat przejmując fizyczne skorupy przypadkowych kitajców.
Akira, młody uczeń zakochany w swej skośnookiej koleżance zostaje opętany przez jednego z wysoko postawionych diabelskich lordów, lecz o dziwo to on jest górą w tym umysłowym pojedynku i w pełni kontroluje swoje „drugie ja”, wykorzystując demoniczne moce do obrony ludzkości.
Z kolei Asuka, jego lekko pierdolnięty kumpel ze szkolnej ławki wspomaga swoje ego potworzyskiem większego kalibru, stając się po jakimś czasie swoistym nemesis Akiry.
We wszystkich krajach świata trwa wojna między diabelskimi pomiotami a ludźmi, powstaje nawet specjalna organizacja w działaniu bardzo przypominająca Inkwizycję, która wyłapuje zarówno winnych jak i niewinnych po czym brutalnie się z nimi rozprawia.
Ciekawostką jest, że główny bohater świeżo po przekształceniu się w formę łączącą obie jego natury przypomina wypisz/wymaluj Devil Jina z serii gier komputerowych Tekken.
Przez pierwsze pół godziny zapowiadało się to nieźle, choć bajkowa fabuła i animacje lekko pizgały w oczy. W dalszej części jednak filmidło stawało się coraz bardziej mdłe, nudne i do chuja nie podobne.
Kilka niezłych akcji i pomysłów to zdecydowanie za mało żeby bawić, uczyć i wychowywać azjatycką młodzież, a o europejskiej dzieciarni nawet nie wspominając.
Dla zainteresowanych:
Werdykt: