„CZARNY STAW” autorstwa Roberta Ziębińśkiego to jedna z pokaźnej paczki książek, które otrzymaliśmy od Wydawnictwa Mięta. Muszę przyznać, że z całego pakietu ta zaciekawiła mnie najmniej. Tytuł nie przykuwał uwagi, podobnie jak skrót fabuły, który zapowiadał dość standardową historię. Dodatkowo (biorąc pod uwagę, że głównym bohaterem jest 14 letni Kamil) pozycja wydawała mi się być skrojoną pod młodszego niż ja czytelnika. Wiem, że to brzmi jak boomerskie narzekactwo, ale cóż…. Jestem boomerem. Pora się pogodzić z tą prawdą. Ale wiecie co? W tym boomerze tkwi jeszcze trochę nastolatka, co uświadomił mi Pan Ziębiński swoją książką. Chwała mu za to! No, ale po kolei.
Jak już wspomniałem, bohaterem Czarnego Stawu jest nastoletni Kamil, który po burzliwym rozwodzie rodziców przeprowadza się w raz z matką do jej rodzinnej miejscowości- Czarnego Stawu, gdzie zamieszkują z babką protagonisty. Kamil nie ma wesołych perspektyw. Nie dość, że wioska to przysłowiowy koniec świata, a on sam nikogo w niej nie zna, to jeszcze jego własna mama i wspomniana babcia niezbyt za sobą przepadają, jest między nimi sporo „złej krwi”. Jak by tego było mało, okazuje się, że sama miejscowość ma mroczną tajemnicę. Ludzie giną w niej wyjątkowo często i w wyjątkowo dziwnych okolicznościach a wiadomości o tych sprawach trudno doszukać się w jakichkolwiek źródłach. Na szczęście Kamil szybko zaprzyjaźnia się z lokalnymi nastolatkami i wraz z nimi postanawia rozwikłać mroczną tajemnicę „Czarnego Stawu” która sięga dziesiątek lat wstecz. W toku śledztwa młodzi poznają nie tylko sekrety mieszkańców Czarnego Stawu, ale także będą musieli zmierzyć się z pradawnym złem, które zamieszkuje pobliskie upiorne jezioro.
Mimo na pozór banalnej (a w gruncie rzeczy ciekawej) fabuły książka wciągnęła mnie od razu, a to za sprawą świetnego języka jakim jest napisana. Będący narratorem Kamil, to niesamowicie rezolutny, błyskotliwy i wrażliwy młodzieniec. Pobrzmiewający echem „Buszującego w zbożu” sposób, w jaki bohater opisuje rzeczywistość, sprawił, że natychmiast się rozluźniłem i dałem porwać przygodzie, którą oferuje „Czarny Staw”. „Przygoda” to z resztą najlepsze dla fabuły słowo. Perypetie, w które wplątał się Kamil wraz ze swoją paczką przywodziły mi bowiem na myśl także takie tytuły jak „To” Stephena Kinga, „Scooby Doo” czy „Goonies” podlanej sosem horroru spod znaku Lovecrafta z domieszką „łagodniejszego” Mastertona w finale. Taka mieszanka „nowej przygody” z umiejętnie dawkowaną grozą, to coś, o czym nie wiedziałem, że (wciąż) potrzebuję.
Pozytywny odbiór fabuły potęgowany jest także poprzez umiejętne wykreowanie atmosfery prowincjonalnego miasteczka, z charakterystyczną dla takich miejscowości topografią i lokacjami takimi jak: nielegalne kina w piwnicach domu kultury czy lokalne. Ziębińskiemu tą charakterystyczną atmosferę udało się wykreować naprawdę fantastycznie.
Kolejnym plusem sama historia, która choć nieskomplikowana, prowadzona jest na tyle umiejętnie, że nie sposób się od niej oderwać. Elementami kryminalno horrorowe, przeplatają się z motywami obyczajowymi, gdzie Kamil odkrywa tajemniczą historię swojej rodziny a także dyskretnie i subtelnie sugerowanymi wątkami romantycznymi (ach te pierwsze licealne uniesienia! Aż mi serduszko zabiło).
Oczywiście „Czarny Staw” nie jest dziełem bez wad, choć mam wrażenie, że to, że je dostrzegam wynika z faktu, że po prostu nie jestem docelowym odbiorcą tej książki. Otóż dla mnie pewne pewne wątki są troszkę „przyspieszone” i nie rozwinięte tak jakbym oczekiwał. Autor jakby bardziej skoncentrował się na postaciach (które muszę przyznać, są wykreowane znakomicie!) niż na rozbudowywaniu historii. Na pewny tropy bohaterowie wpadają zbyt łatwo a pewne wątki wyjaśniane są trochę „deux ex machina”. Mam jednak dziwne przeczucie, że to zabieg świadomy. „Czarny Staw” po prostu nie miał być skomplikowaną lekturą, cegłą przytłaczającą mnogością i wątków i ciężarem historii a raczej przyjemną podróżą dla czytelników rozpoczynającą swoją przygodę z literacką grozą.
W muzyce jest takie określenie: „easy listening”. „Czarny Staw” jest dla mnie czymś podobnym, takim „easy reading”, w najlepszym tego zwrotu znaczeniu. Przyznam się, że w trakcie lektury poczułem się jakbym znów był nastolatkiem. Dzięki językowi, jakim posłużył się autor, wspaniale wykreowanym bohaterom i historii (dość prostej umiejętnie wykorzystującej znane i lubiane motywy), bawiłem się naprawdę dobrze. A gdybym miał możliwość przeczytać „Czarny Staw” dwadzieścia pięć lat temu, z pewnością bawił bym się doskonale.
No i wydana jest rewelacyjnie! Twarda oprawa, piękna okładka z „efektami” i barwione grzbiety. Wspaniała ozdoba dla biblioteczki z horrorami.
Ocena 7/10 (jeśli jesteś boomerem) i 8./10 (jeśli jesteś „zetką”)
autor recenzji: Goro M